Najpierw w poniedziałek w okolicach wczesnego popołudnia kandydatka na prezydenta, która w wielu komisjach zdobyła więcej głosów niż Alaksandr Łukaszenka, pojechała do siedziby Centralnej Komisji Wyborczej, aby złożyć protest wyborczy. Spotkanie przedłużyło się, bo w pokoju obok sprawę do Swiatłany Cichanouskiej mieli panowie oficerowie z KGB.
Spotkanie
Jak wynika z naszych informacji, w rzeczowej, pozbawionej emocji rozmowie poinformowali oni, że obecnie trwają poszukiwania winnego „incydentów i nieporządku”, który to „nieporządek” siły bezpieczeństwa od kilku dni obserwują w Mińsku i wielu innych miastach w kraju. Do portretu potencjalnego winnego najbardziej pasuje właśnie pani Cichanouska. Tym bardziej że jej mąż Siarhiej siedzi już w areszcie za coś podobnego i ma postawione zarzuty za próbę przygotowania zamieszek (grozi za to do 12 lat).
Poza tym przebywa w miejscu, w którym nie jest zbyt bezpiecznie. Z różnej maści elementem kryminalnym, który może próbować uczynić mu coś złego. W tej sytuacji nie byłoby dobrze, gdyby pani Cichanouska również znalazła się w areszcie. Bo kto wtedy zajmie się dziećmi, które wyjechały tymczasowo na teren UE, gdzie opiekują się nimi zaufani, ale jednak obcy ludzie. Syn ma 10 lat, córka – zaledwie cztery. Jedno z nich urodziło się z poważną wadą słuchu, przez co matka, żeby zwiększyć szansę na rehabilitację, zrezygnowała z pracy zarobkowej. Za te 12 lat, po których rodzice wyjdą zza krat, mogą ich słabo pamiętać. Nie mówiąc już o bezpowrotnie utraconej szansie na zbudowanie w tym czasie poczucia bliskości z nimi.
Pytanie
Teraz nadszedł czas na pytania retoryczne. Czy jest zatem sens wchodzić do wielkiej polityki? Czy cena nie jest zbyt wysoka? Za kilkanaście lat nikt nie będzie nawet pamiętał nazwiska Cichanouska, skoro już w niedzielnych protestach nazwisko opozycjonistki nie pojawiało się na sztandarach. Ludzie wychodzili na ulice we własnym, a nie jej imieniu. Nawet przyjaciele ze sztabu mogą nie być pomocni, zwłaszcza że tak naprawdę nie są tak szczerzy i dobrzy, jakby się mogło wydawać. Wynika to także z zapisu podsłuchów rozmów, które założono na telefonach i w samym budynku sztabu przy ulicy Wiery Charużej, jak i wielu innych zebranych przez profesjonalistów danych.
Na przykład z kamery operacyjnej, która przez wiele tygodni była bardziej pracowita niż dziennikarze. Nie bez powodu w chińskim SUV-ie zaparkowanym pod oknami sztabu codziennie dyżurowała grupa z wydziału obserwacji. Nie bez powodu werbowano współpracowników. Taśmy nigdy nie wychodzą dobrze. Po ich wyprodukowaniu trudno wytłumaczyć niektóre konteksty. Trudno zaprzeczyć, że określiło się kogoś mocnym słowem, skoro tak się właśnie mówiło. No, ale to akurat jest najmniej ważne.
Oferta
Wszystkie te nagrania i scenariusze mogą oczywiście pójść w zapomnienie, Cichanouska po prostu wybierze wolność w jednym z wybranych przez siebie krajów. Państwo może nawet zaoferować transport do granicy i bezpieczne opuszczenie punktu kontrolnego. Do Wilna rzut beretem. Poza tym za dwa, trzy miesiące, jak sprawy w stolicy ucichną, mąż też będzie miał możliwość wyjazdu. Bez zamieszania, świadków i zbędnych emocji. Jak przekonują nasi informatorzy, po rozmowie takiej, jak ta z oficerami w Centralnej Komisji Wyborczej przy płoszczy Niezależnasci, trudno pozbierać myśli. Ciężko się skupić i myśleć racjonalnie. Jedyne, co można zrobić, to wsiąść w ten pieprzony samochód, o 3.30 w nocy na przejściu w Katłouce przekroczyć granicę z Litwą i zająć się sprawami naprawdę ważnymi.
Przy okazji tak się szczęśliwie składa, że z oficerami przybyli też operatorzy kamer, którzy tu, w tym pokoju, mogą nagrać film, na którym Swiatłana Cichanouska wytłumaczy rodakom, dlaczego nie ma innego wyjścia. Dobrze by było użyć jakiegoś słowa klucza z rządowej propagandy, np. że „kraj dokonał wyboru”. W charakterze bonusa - niech dyktator straci - tym samym samochodem może pojechać na Litwę zatrzymana jeszcze przed niedzielnym głosowaniem Maryja Maroz, szefowa sztabu Cichanouskiej. W tej fałszywej alternatywie główna rywalka Łukaszenki w zasadzie nie miała innego wyjścia. I – jak się wydaje – Białorusini nie mają jej tego za złe