RAFAŁ WOŚ: Europa zastanawia się, jak ukarać Rosję za jej poczynania na Kaukazie. W poniedziałek UE ma ogłosić decyzję o ewentualnych sankcjach wobec Moskwy. Czy robi to na Rosjanach jakiekolwiek wrażenie?
BORIS REITSCHUSTER*: Oficjalnie panuje atmosfera pewności siebie. Słychać zwykle dwa sposoby argumentacji. Jedni mówią: "O co w ogóle cały ten krzyk. Przecież ostrzegaliśmy, żebyście nie próbowali mącić na naszym Kaukazie. Mimo wszystko dalej chcemy rozmawiać z Zachodem”. Inni prężą muskuły, powtarzając, że to Zachód bardziej potrzebuje Rosji niż Rosja Zachodu. Jednak za fasadą oficjalnego języka kremlowskich dygnitarzy i posłusznych patriotycznych mediów kryje sie rosnące przerażenie.

Reklama

Skąd ta pewność?
Rosjanie, zwłaszcza wpływowe biznesowe elity rozumieją, że zerwanie lub uszczuplenie kontaktów gospodarczych z bogatą Europą oznacza dla nich realne straty. A braku gotówki i inwestycji nie powetuje dobre samopoczucie związane z zagraniem Zachodowi na nosie i uznaniem niepodległości dwóch maleńkich gruzińskich republik.

Która z rozważanych przez Zachód sankcji robi największe wrażenie na Kremlu?
Bez wątpienia płynące z Europy zapowiedzi dywersyfikacji źródeł energii. Sprzedawane na Zachód surowce były przecież fundamentem, na którym Putin odbudował znajdujące się w rozsypce rosyjskie państwo. Jeśli w Europie zmniejszy się zapotrzebowanie na rosyjski gaz i ropę, będzie to dla Rosji katastrofa. Tutaj Putin sam podstawił sobie nogę.

A inne groźby? Zamrożenie negocjacji o strategicznym partnerstwie Unia - Rosja? Zablokowanie Moskwie drogi do Światowej Organizacji Handlu? Wyrzucenie z G8?
To także. Dziś przeczytałem komentarz w jednym z niewielu krytycznych wobec Kremla dzienników bardzo trafny komentarz. Porównuje on Rosjan do niesfornego dzieciaka, które za złe zachowanie zostało przez przedszkolankę zabrane z piaskownicy i postawione w kącie. Teraz stoi z boku i jeszcze trochę się boczy, ale już zaczyna coś rozumieć. Wkrótce zacznie wołać i tupać: chcę z powrotem do moich zabawek.

Reklama

Wszystko to pod warunkiem, że ktoś ich rzeczywiście z tej piaskownicy odprawi.
Racja. Dlatego Rosjanie bardzo liczą, że do żadnych sankcji nie dojdzie. Mają nadzieję, że Europa się podzieli. Liczą głównie na te europejskie kraje, z którymi w ostatnich latach dobrze się dogadywali: Niemców czy Francuzów. Każde słowo czy stanowisko świadczące o rozłamie na zły Zachód, tj. Polskę, Bałtów i USA, oraz dobrych Francuzów i Niemców jest natychmiast wyłapywane i nagłaśniane. Z drugiej jednak strony nawet tutaj odczuwa się zmianę w stosunkach z Zachodem. Coraz wyraźniej widzą, że Angela Merkel ma inny pomysł na politykę wschodnią, niż miał Gerhard Schroeder, a Nicolas Sarkozy różni się od prorosyjskiego Chiraca. Dlatego pani kanclerz nie jest tu zbytnio lubiana. Zaś Sarkozy miał dobrą prasę, dopóki nie zaczął okazywać solidarności z Tbilisi.

Po konflikcie w Gruzji Unia rozważa także przyspieszenie ukraińskiej integracji z UE i NATO. Co na to Rosjanie?
Unijne i natowskie aspiracje Ukrainy to według Rosjan część większej układanki, której stawką jest poszerzenie zachodniej strefy wpływów. Wojna w Gruzji pokazała, że Rosjanie wciąż myślą kategoriami zimnej wojny, na których się wychowali w czasach ZSRR. Jeśli mówią o Ukrainie, to tylko jako o pionku na geopolitycznej szachownicy. Nikt nie stawia tu pytania, czego chcą sami Ukraińcy. Dlatego Kijów z NATO czy w UE byłby tu odebrany jako porażka, której trzeba za wszelką cenę zapobiec.

*Boris Reitschuster, niemiecki pisarz i korespondent, od kilkunastu lat mieszka w Moskwie.