Wyszedłszy z pubu Karzeł, w którym w doborowym gronie oglądaliśmy Dalaj Lecha, napotkaliśmy grupę młodych idących w nieznanym kierunku. Nie zwlekając, zapytaliśmy o kierunek i tak, słowo do słowa, znaleźliśmy się w pokaźnej sali. Ciemnej, cichej, wręcz nabożnie skupionej.
Czekamy.
W świetle reflektora stanął niewysoki, lecz znany działacz społeczno-polityczny i przejmującym głosem zapowiedział występ znanego bioenergoterapeuty o nadludzkich wręcz zdolnościach przemiany Polaka w lewaka. Cisza się taka zrobiła, że skrzypienie butów wkraczającego na scenę Pana Bio kłuło w bębenki. - Ty - Pan Bio wskazał na młodego aktywistę lewicy.
Aktywista podszedł na miękkich nogach. Przełknęliśmy ślinę. Nałożył mu dwie ręce na głowę (i niech mnie drzwi ścisną, jeżeli obie łapy nie były lewe!). - Oooo...! - zakrztusił się leczony. Wije się, wije. Wreszcie spokojnie stanął, oczami zamrugał i powiedział pewnym głosem: - Nie ma Boga nad Zapatero, małżeństwa gejowskie są naturalne jak sól mineralna i powinny mieć przywileje emerytalne.
Patrzę - znajoma twarz. Napieralski. - Panie Grzegorzu - mrugam. - A pan kiedy?
Po wyborach - szepnął chytrze.