"Oczywiście wiadomo było, że ta bomba wybuchnie, tylko nie wiadomo było kiedy. Marcinkiewicz wybrał ten moment, by za pół roku - gdy będą wybory do Parlamentu Europejskiego - nikt już o jego rozwodzie nie pamiętał" - mówi politolog Marek Migalski.

Reklama

>>>Platforma nęci Marcinkiewicza

"Ale całe to zamieszanie z rozwodem, planowanym kolejnym małżeństwem, młodą narzeczoną raczej nie przyniesie mu popularności. Pytanie tylko, ile może stracić. Jeśli dobrze to rozegra, to niewiele. Jeśli będzie przekonywać, że wygrała miłość, że opiekuje się żoną, że dba o rodzinę, może utrzymać popularność" - zaznacza politolog.

Według Migalskiego Marcinkiewicz nie może dać się przyłapać na kłamstwie, jak Przemysław Gosiewski. Jednego dnia krytykował on Ludwika Dorna za niepłacenie alimentów, następnego dnia prasa ujawniła, że sam ich byłej żonie nie przekazuje.

>>>Marcinkiewicz: Zaczynam nowe życie

Polityczna inwestycja w Kazimierza Marcinkiewicza jest więc bardzo niepewna. "Choć wciąż jest popularny, to jawi się jako osoba nielojalna, słaba, infantylna, nieodpowiedzialna. Pokazał, jak można się skompromitować. Z niezwykle popularnego stał się po prostu celebrytem" - podkreśla Migalski.

Czy w takim razie Platforma Obywatelskiej będzie się opłacać zabieganie o Marcinkiewicza? "Dla PO wygodnie jest mieć go w swoich szeregach. Wystartuje jako jedynka w stolicy do Parlamentu Europejskiego, znajdzie się w PO, ale nie będzie zbyt ważną personą" - ocenia politolog.

>>>Marcinkiewicz latem znów się ożeni