Na mikrofilmach, które trafiły do rąk Wałęsy, były też akta Bogdana Borusewicza czy Jacka Merkla. I oczywiście samego Lecha Wałęsy. Tych mikrofilmów było 54. Były prezydent żadnego nie oddał - podkreślał Antoni Dudek w radiu TOK FM.
Doradca szefa Instytutu Pamięci Narodowej przyznaje, że ta sprawa obciąża Wałęsę. "Nawet jeżeli na tych mikrofilmach nie było dokumentów jednoznacznie potwierdzających fakt współpracy - a tego nie wiemy - to nie zmienia to faktu, że te dokumenty miały klauzulę tajności" - podkreślał Dudek.
Warto dodać, że Dudek mówił o mikrofilmach, a nie papierach, które Wałęsa wyciągnął z UOP za sprawą Andrzeja Milczanowskiego. Bo te dokumenty były prezydent zwrócił, tyle że mocno zdekompletowane.
We wrześniu 1996 r. roku szef MSW z SLD Zbigniew Siemiątkowski napisał w notatce dla prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, że do UOP nie wróciły m.in. "notatki i doniesienia agenturalne od Lecha Wałęsy", "jego dokumenty rejestracyjne" i "pokwitowania Lecha Wałęsy na odbiór wynagrodzenia za działalność agenturalną". Choć poproszono wtedy byłego prezydenta, aby zwrócił brakujące materiały, nigdy nie odpowiedział.
Dziś autorzy książki IPN oskarżającej Wałęsę o współpracę twierdzą, że to sam prezydent usunął ze swoich akt papiery świadczące, że był agentem SB "Bolkiem".
Prezydent temu zaprzecza. Dowodzi, że kiedy dostał teczkę, w niej już nie było brakujących dziś kwitów. "Problem w tym, że odbierając, nie sprawdziłem ich. Ktoś założył, że biorąc je, nie będę sprawdzał" - mówił wcześniej Wałęsa. "Ja biorąc, nie patrzyłem, co brałem, i nie patrzyłem, co oddawałem" - podkreślił.