Mateusz Kijowski, mimo że nie jest już szefem KOD, wciąż pojawia się na protestach. Był też w nocy z piątku na sobotę pod Sejmem. Jednak, gdy nad ranem opuszczał manifestację, został otoczony przez grupę manifestantów - pisze "Wirtualna Polska".

Reklama

Ludzie krzyczeli w jego stronę "złodziej" i "oddaj alimenty". Sytuacja uspokoili dopiero inni demonstranci i policja. Gdy Kijowski odjeżdżał, usłyszał jeszcze, że jest "zdrajcą".

Kijowski, informatyk, działacz społeczny, w listopadzie 2015 założył na Facebooku grupę o nazwie Komitet Obrony Demokracji; na spotkaniu założycielskim stowarzyszenia w grudniu 2015 powołano tymczasowy zarząd, do którego wszedł. Kijowski przewodził pikietom i demonstracjom organizowanym przez KOD, m.in. protestom ws zmian dotyczących Trybunału Konstytucyjnego (w 2015 r.), oraz marszom KOD w Warszawie. W styczniu 2017 r. został wybrany na szefa mazowieckiego KOD.

W styczniu 2017 r. zarząd KOD przyjął uchwałę wyrażającą brak zaufania wobec Kijowskiego jako przewodniczącego stowarzyszenia i wzywającą go do niezwłocznego ustąpienia z tej funkcji. Miało to związek z informacjami - które na początku stycznia podały "Rzeczpospolita" i portal Onet - że pieniądze ze zbiórek publicznych na KOD trafiały do Kijowskiego i jego żony Magdaleny Kijowskiej.

Chodzi o faktury na łączną kwotę 91 tys. 143,5 zł za usługi informatyczne, jakie firma Kijowskiego wykonała dla Komitetu. Kijowski mówił wtedy, że pieniądze, które trafiły na konto spółki MKM-Studio, nie pochodzą "z puszek", lecz z darowizn. Zapowiedział również, że przedstawi informacje i dokumenty wyjaśniające okoliczności sprawy finansowania. Przeprosił za przyczynienie się do kryzysowej sytuacji w KOD.

Reklama