- Państwa P. znałem z widzenia z kościoła, regularnie przychodzili na msze, które odprawiałem. Wydaje mi się, że poznałem ich w 2008 r. Moment kiedy pierwszy raz rozmawialiśmy, to była sytuacja, gdy Marcin P. przyszedł i zaoferował darowiznę na rzecz klasztoru. To miało miejsce w 2009 lub 2008 r. - mówił w środę przed komisją śledczą.

Reklama

Zaznaczył, że wtedy nikt nie mówił, że Amber Gold to oszustwo. - W 2008, 2009 czy 2010 r. nie przypominam sobie, aby ktoś mówił, że Amber Gold to była piramida. To była firma, która była bardzo szanowana - dodał Krzysztofowicz.

Witold Zembaczyński (Nowoczesna) dopytywał, czy było to 1,5 mln zł darowizny. - W tym czasie byłem przeorem klasztoru i przyjąłem tylko jedną darowiznę bodajże to było 30 tys. Innych darowizn od niego nie przyjmowałem - zapewniał. Dodał jednocześnie, że w kwietniu 2010 r. przestał być przeorem i członkiem zarządu klasztoru.

- Ale klasztor przyjmował? - dopytywał Zembaczyński. - Klasztor przyjmował - potwierdził.

Świadek nawiązując do początków znajomości z P. mówił, że "nie pamięta w jaki sposób te kontakty się rozwijały". - Na pewno się rozwijały w takim kontekście kościelnym, widywałem na mszach, spotykałem w zakrystii, rozmawialiśmy - mówił. - Kontakty się pogłębiały, mogę powiedzieć, że byli moimi bliskimi znajomymi - dodał.

Dopytywany o kwestię darowizny, którą przyjął od P. stwierdził, że "to było bardzo dziwne". - Jako przeor klasztoru kilkakrotnie spotykałem się z tym, że różni biznesmeni przychodzili i chcieli ofiarowywać na klasztor pieniądze, ale zawsze było tak, że chcieli czegoś w zamian, np. reklamy - mówił.

- Natomiast on nie chciał w zamian niczego. Pytałem, czy chce aby to było jakoś ogłoszone, czy sobie czegoś życzą; nie chciał niczego. To było takie zaskakujące, ale też ujmujące - dodał.

"Otworzyłem oczy po aresztowaniu Marcina P."

- W momencie, gdy szef Amber Gold Marcin P. został aresztowany i okazało się, że to jest kwestia 800 mln zł, to wtedy mogę powiedzieć, że otworzyłem oczy - powiedział Jacek Krzysztofowicz.

Dodał, że do momentu aresztowania P. był przekonany, że małżeństwo Marcina i Katarzyny P. jest uczciwe. Szef Amber Gold Marcin P. został zatrzymany i trafił do aresztu w sierpniu 2012 r., a jego żona została aresztowana w kwietniu 2013 r. Od marca 2016 r. przed gdańskim sądem okręgowym trwa ich proces.

Krzysztofowicz zeznał, że latem 2012 r. przed zatrzymaniem P. spotykał się z małżeństwem P. "właściwie codziennie". - Oni funkcjonowali jakby byli zaszczuci i ja właściwie byłem jedynym człowiekiem, który stał po ich stronie i się od nich nie odwracał - powiedział.

Reklama

B. rzecznik i b. członek rady nadzorczej Amber Gold Michał Forc zeznając przed komisją w końcu września określił Krzysztofowicza, jako "duchowego mentora" Marcina i Katarzyny P., z którym "często się spotykali" i rozmawiali o "ogólnych sprawach prywatnych".

Pytany, na czym polegała jego znajomość z małżeństwem P. świadek odpowiedział, że "zastanawia się, jakich słów użyć". - Kiedy jest się duchownym, to się wchodzi w zażyłe relacje z różnymi ludźmi. I to była tak relacja związana z taką ludzką obecnością, że dawałem im ślub, towarzyszyłem im w różnych dramatach rodzinnych, prowadziłem pogrzeb ojca - powiedział.

- Jeżeli relacje między księdzem a drugim człowiekiem nazwać prywatną, to były prywatne relacje - podkreślił Krzysztofowicz. Zaznaczył, że jego decyzja o odejściu ze stanu duchownego nie miała żadnego związku ze sprawą Amber Gold.

Mówiąc o małżeństwie P. ocenił, że "generalnie oni unikali dziennikarzy, byli nietypowymi biznesmenami, ponieważ do ostatniej chwili funkcjonowali bez wizerunku publicznego, ukrywali się, czego do końca nie rozumiałem". - Zakładałem, że są uczciwi i nie rozumiałem dlaczego to robią i sądziłem, że to szkodzi firmie - powiedział.

Natomiast b. dyrektor biura bezpieczeństwa Amber Gold Krzysztof Kuśmierczyk zeznawał przed komisją pod koniec września, że w sierpniu 2012 r. było polecenie zarządu, by do kogoś wywieźć złoto Amber Gold. - Dokładnej daty nie pamiętam. Mówiono o jakimś Jacku - wskazał zaznaczając, że nie wie, o jakiego Jacka chodzi.

- Nic z tego nie wyszło. Nic mi nie wiadomo, żeby złoto do mnie przewieźli. Nic nie wiedziałem o przewiezieniu żadnego złota - powiedział Krzysztofowicz odnosząc się do zeznań Kuśmierczyka. Odpowiadając na pytanie przewodniczącej komisji Małgorzaty Wassermann (PiS) sprecyzował, że u niego w klasztorze w Gdańsku nie odbyło się przeszukanie.

Dodał, iż wiedział, że Marcin P. był skazany - "on tego nie ukrywał". Jak zaznaczył świadek P. utrzymywał, iż "był to błąd młodości, a on wszystko spłacił, co później okazało się nieprawdą". - Jest taki mechanizm psychologiczny, że jak się raz w coś uwierzy to się generalnie odsuwa fakty, które przeczą tej teorii. Ja im po prostu uwierzyłem, że są uczciwi i prawdopodobnie byłem ostatnim człowiekiem w Polsce, który przestał w to wierzyć - ocenił Krzysztofowicz.