Szefowa komisji Małgorzata Wassermann (PiS) zapytała Marcina P., "czy były plany, aby pan, czy OLT rozpoczęło przewóz osób, które mogą korzystać w ramach Kancelarii Sejmu czy Senatu bądź Kancelarii Prezydenta". Marcin P., odpowiedział: "Tak, był taki plan". Nie pamiętał dokładnie kiedy powstał ten plan.
Wassermann dopytywała, kto prowadził rozmowy w tym zakresie i z kim? - (...) Prowadził je ktoś ze spółki OLT Express, mógł być to Rafał Orłowski, ale tutaj nie chcę mówić, że na pewno, on się zajmował sprawami handlowymi - odpowiedział P.
Kto chciał korzystać z samolotów OLT?
Wcześniej szefowa komisji pytała też, czy w styczniu 2012 r. samoloty i załoga OLT brała udział w ćwiczeniach antyterrorystycznych organizowanych m.in. przez ABW w ramach przygotowania na Euro 2012? - Nic mi o czymś takim nie wiadomo, wiem, że na pewno nasze samoloty były sprawdzane, ale w okolicach kwietnia-maja 2012 roku, wtedy kiedy (...) bilety kupował marszałek Borusewicz, ale żeby brała udział w jakichś akcjach antyterrorystycznych, ćwiczeniach, nie kojarzę takiej sytuacji - odpowiedział P.
Marcin P. potwierdzał także, że zapytania o wykorzystanie samolotów OLT Express przychodziły z innych podmiotów, m.in. z Komendy Głównej Policji w związku z transportem osób podlegających ekstradycji.
Marcin P.: Misiewicz nie była fikcyjną księgową Amber Gold
Były szef Amber Gold przekonywał też, pytany przez Jarosława Krajewskiego (PiS), że Danuta Misiewicz nie była "fikcyjną księgową" Amber Gold, bo nie była księgową spółki, tylko zajmowała się finansami całej grupy. Przyznał, że on sam odpowiadał za księgowość Amber Gold, a prowadziło ją 14 osób.
Zapewniał, że księgowość Amber Gold była prowadzona w sposób rzetelny, nie zdążono jedynie przenieść wszystkich danych do jednego systemu, stąd dziś dostępne szczegółowe dane księgowe mogą być niezgodne z ustawą o rachunkowości.
Zeznał, że gdy Danuta Misiewicz pytała go, czy za pieniądze klientów Amber Gold kupowane jest złoto, "dostała odpowiedź twierdzącą".
Mówił, że faktury za zakup złota były w spółce i zostały zabezpieczone. Wartość zakupionego złota, według Marcina P., to 394 mln zł.
Podczas przesłuchania dochodziło do słownych przepychanek. Marcin P. stwierdził, że nie rozumie jednego z kolejnych pytań posła Marka Suskiego. - Myślę, że klienci pana firmy też nie wiedzieli, co się stało z ich pieniędzmi - rzucił Suski. Pytał Marcina P. dlaczego większość jego klientów myślała, że kupi on dla nich złoto. - Bo nie czytali umów - stwierdził po raz kolejny P. - Mam prośbę, żeby świadek nas nie pouczał. Jest pan podejrzany o oszustwo na wielką skalę. Jest pan osobą podejrzaną. Żeby dokonać przekrętu na taką skalę, trzeba być bezczelnym – odpowiedział poirytowany poseł Suski.
Marcin P. kontra Małgorzata Wassermann
Polemizował ponadto z opiniami Małgorzaty Wassermann, że faktury Amber Gold nie były prawidłowo opisane. Zapewniał, że faktury były prawidłowo opisane zgodnie z ustawą o rachunkowości, tylko był to opis w systemie Comarch XL, natomiast opisów nie mają faktury, którymi posługuje się prokuratura.
"Nikt nigdy więcej mnie o Michała Tuska nie pytał"
Wassermann (PiS) pytała Marcina P., czy w jakiejkolwiek sprawie dot. Amber Gold prowadzonej przez ABW lub prokuraturę był pytany o Michała Tuska. Były szef Amber Gold przyznał, że na początku września 2012 roku, gdy siedział w areszcie, prokurator z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku odwiedziła go i zadała m.in. kilka pytań o Michała Tuska. - Nikt nigdy więcej mnie o Michała Tuska nie pytał - wskazał.
Interesowało ją, jak mówił, "czy Michał Tusk mógł narazić port lotniczy na szkody i czy wynosił jakiekolwiek dane z portu lotniczego".
Marcin P. powtórzył przy okazji, że to co Michał Tusk przekazywał z portu gdańskiego było "tajemnicami przedsiębiorstwa", a nie było powszechnie dostępne, jak zeznawali niektórzy świadkowie, m.in. prezydent Gdańska Paweł Adamowicz. Przyznał, że śledztwo, w ramach którego był o to pytany, "to była inna sygnatura, to była inna sprawa, inny wątek, jakby nie wiążący się ze sprawą Amber Gold". - To był tydzień, półtora po moim tymczasowym aresztowaniu - wyjaśniał.
Suski (PiS) pytał świadka, czy w trakcie jego pobytu w areszcie kontaktowali się z nim pracownicy Amber Gold. - Wydaje mi się, że nie, nie przypominam sobie - odparł. Jedyna sytuacja jaka miała miejsce (...) to funkcjonariusz, który w ramach dozoru przyszedł do mnie i zaczął opowiadać na temat jego pracy w służbie ochrony lotniska i jego znajomości z Michałem Tuskiem i Tomaszem Kloskowskim (prezesem Portu Lotniczego Gdańsk - PAP) - mówił Marcin P. Podkreślił, że sytuacja ta wydała mu się "nienormalna". - Od razu poprosiłem, żeby ten funkcjonariusz został ode mnie zabrany - oświadczył. Dodał, że zgłosił ten fakt również w sądzie.
Jak mówił, sytuacja ta miała miejsce ok. miesiąc temu. Przekonywał, że później nie widział już wspomnianego funkcjonariusza, oraz że nie zna jego nazwiska. Według b. prezesa Amber Gold, w momencie spotkania, funkcjonariusz pracował w więzieniu od miesiąca. Dopytywany, czy podczas rozmowy Marcin P. otrzymał od niego jakieś propozycje, zaprzeczył. - Raczej uważam, że to była jego czysta ciekawość. Nie chcę szukać tutaj żadnych teorii spiskowych - zaznaczył.
Luźne rozmowy z funkcjonariuszami ABW
Wassermann (PiS) pytała P. o wątek małego świadka koronnego oraz o to, czy prokuratura kiedykolwiek powróciła do takiej propozycji lub czy ewentualnie P. ją ponawiał. - Ja jej nigdy nie ponawiałem, prokuratura nigdy nie powróciła. Ja bym chyba nie chciał na ten temat opowiadać tutaj, bo dla mnie to było dość żenujące, bo zostałem potraktowany jak wariat i później jeszcze przyjechał do mnie funkcjonariusz ABW, który mnie przesłuchiwał w sprawie pana Korytkowskiego (Andrzeja, byłego prezesa Finroyal, parabanku działającego w czasie funkcjonowania Amber Gold - PAP), który stwierdził - bo zaczęliśmy rozmowę nt. komisji śledczej, która w tamtym momencie miała powstać - ja mówię: dobrze może, żeby powstała, on stwierdził, że ta komisja nigdy nie powstanie - powiedział P.
Dopytywany, dlaczego komisja nie miałaby powstać, P. odpowiedział: "Bo nie ma takiej woli politycznej, żeby powstała, tak to zostało powiedziane". P. dodał, że te słowa padły w areszcie śledczym w Gdańsku. Wassermann pytała P., czy miał wrażenie, że prokuratura jest w ogóle zainteresowana współpracą z nim. - Nie - odpowiedział P. Potem przewodnicząca pytała, czy prokuratura kiedykolwiek dążyła do tego, aby ustalić role w firmie, a co za tym idzie później role procesowe osób, które były w kręgu P. - Nie - ponownie odpowiedział P.
Marcin P. powiedział też, że zarówno w prokuraturze z prokuratorami, jak i z funkcjonariuszami ABW prowadził luźne rozmowy, gdy był na przykład wożony na przesłuchania. - Takie luźne rozmowy też były, komentowanie obecnego życia politycznego, sytuacji, jakichś innych spraw - mówił.
- To były takie normalne rozmowy (...), ta rozmowa z tą komisją śledczą była już po protokole na sam koniec, to było w formie takiej, no jakby dano mi do zrozumienia, że: "i tak przecież nic ze swoją wiedzą nigdy nie zrobisz" - powiedział P. - Tak to odbieram, ale to jest moje odczucie, nie chcę tutaj nikogo oceniać - dodał.
"Przecieki nie mogły pochodzić ze środowiska dziennikarskiego"
Poseł Witold Zembaczyński (Nowoczesna) zapytał Marcina P., czy któryś z funkcjonariuszy służb - ABW, CBA, policji - którzy rozmawiali z nim już po jego aresztowaniu, proponowali mu jakąś formę współpracy. Marcin P. odmówił odpowiedzi na to pytanie, w związku z toczącym się postępowaniem karnym.
Zembaczyński stwierdził wtedy, że P. nie jest psychicznie gotowy do mówienia prawdy o Amber Gold. Zarzucił P. oszukiwanie opinii publicznej. Marcin P. odpowiedział: - Nie chce brać udziału w grze politycznej, którą Państwo toczycie.
Zembaczyński powiedział, że w materiałach śledztwa jest mail wysłany do Marcina P. przez Pawła M. 2 sierpnia 2012 r., w którym M. pisał, że doszły do niego informacje, że Amber Gold będzie chciała ogłosić upadłość w ciągu najbliższych dni. W związku z tym Zembaczyński spytał Marcina P., czy na początku sierpnia 2012 r. dobrze wiedział, że Amber Gold upadnie. Również na to pytanie b. szef Amber Gold odmówił odpowiedzi, ze względu na toczące się postępowanie karne.
Dopytywany, czy na przełomie lipca i sierpnia 2012 r. dochodziły do niego ostrzeżenia, odpowiedział: "W tamtym okresie czasu Paweł M. (...) potwierdzał to, co ja już wiedziałem wcześniej". Na pytanie, z jakiego źródła miał tę wiedzę, Marcin P. oświadczył, że nie odpowie na to pytanie, ze względu na toczące się postępowanie karne.
Zembaczyński zapytał wtedy Marcina P., czy przecieki, które do niego dochodziły, pochodziły ze środowiska dziennikarskiego, czy ze służb. B. szef Amber Gold odpowiedział, że ze środowiskiem dziennikarskim nie miał praktycznie żadnego kontaktu, chyba że to były jednorazowe spotkania. - Więc nie mogły pochodzić ze środowiska dziennikarskiego, w pozostałym zakresie odmawiam odpowiedzi na to pytanie - powiedział Marcin P.
Był biznesplan dla Amber Gold
Marcin P. zapewnił, że był biznesplan dla Amber Gold, ale nie chciał mówić o szczegółach. Oświadczył, że nie zamierzał kupować Finroyal, zgodził się na pożyczkę dla tej spółki. Pytany, czy ktoś mu kazał przelać transzę 1,2 mln zł tej pożyczki, odparł, że było to sugerowane, by uspokoić sytuację. Jednocześnie Marcin P. oświadczył, że chce sprostować zeznania złożone przez Andrzeja K. b. prezesa spółki Finroyal. Finroyal był to parabank działający w czasie funkcjonowania Amber Gold. Marcin P. przekazał też komisji maile - swą korespondencję z ówczesnym prezesem Finroyal.
- Nie jest prawdą to, że pan K. (...) ustalił ze mną, że ja kupię spółkę Finroyal. Z maili bezpośrednio wynika, że ja wyraziłem zgodę maksymalnie na udzielenie 12 mln zł kwoty pożyczki w 10 transzach po 1,2 mln zł każda. Warunkiem zawarcia takiej umowy było podpisanie przez spółkę Amber Gold w ostateczności kontraktu lokacyjnego sporządzonego przez spółkę Finroyal i nigdy nie miało dojść do zamiany tego na umowę - powiedział Marcin P.
- Nigdy nie doszło do zakupu spółki Finroyal - podkreślił. Zapytany, po co w ogóle były mu kontakty z ówczesnym prezesem Finroyal, odmówił odpowiedzi na pytanie i stwierdził, że już o tym mówił podczas poprzednich zeznań.
"Adamowicz mija się z prawdą"
Były szef Amber Gold był przez Joannę Kopcińską (PiS) pytany o sponsorowanie przez tę spółkę gdańskiego ZOO.
Przyznał, że spółka chciała sfinansować budowę domku dla lemurów lub gibonów. Sprawa była jednak złożona, bo gdyby po prostu przekazała pieniądze na konto ZOO, trafiłyby one do urzędu miasta.
Dyrektor ZOO Michał Targowski ustalał zatem z prezydentem Gdańska Pawłem Adamowiczem, zeznał Marcin P., w jaki sposób to przeprowadzić, by pieniądze Amber Gold trafiły na konkretny cel.
- Było ustalone, że my wpłacamy tę kwotę na konto ZOO, a było to za zgodą prezydenta miasta Gdańska, a miasto Gdańsk zmienia budżet i przekazuje tę kwotę na konto budżetu celowego ZOO pt. wybudowanie domku dla gibonów - mówił Marcin P.
Stąd, według Marcina P., prezydent Gdańska, wbrew temu co mówił przed komisją śledczą, musiał wiedzieć, iż Amber Gold sponsoruje ZOO. - Moim zdaniem pan prezydent Adamowicz mija się z prawdą, odpowiadając przed komisją śledczą - powiedział. Dodał, że Adamowicz "musiał wiedzieć, że sponsorujemy ZOO".
Marcin P. zeznał także, że miał kontakty z pełnomocnikiem prezydenta Adamowicza. - Dlatego to jest moim zdaniem też trochę sprzeczność interesów między pełnomocnikiem pana Adamowicza a tą sprawą, gdyż na temat KNF pan adwokat Glanc (...) można powiedzieć udzielał porady prawnej, może nie na piśmie, ale spotkanie w jego biurze było na ten temat i była rozmowa na ten temat prowadzona i on doskonale wiedział, jaka jest mniej więcej sytuacja z KNF. Więc w chwili obecnej reprezentowanie pana prezydenta Adamowicza też moim zdaniem jest trochę nie fair - mówił.
Teściowa była pracownikiem porządkowym
P., pytany przez komisję śledczą ds. Amber Gold o to, jaką pracę dla spółki wykonywała jego teściowa, odpowiedział: "Była pracownikiem porządkowym, dokonywała sprzątania, przygotowywania, czyszczenia mieszkań po remontach lub biur".
Świadek potwierdził, że Danuta J.-P. miała pełnomocnictwo od walnego zgromadzenia wspólników Amber Gold, jeśli chodzi o zawieranie umów o pracę z członkami zarządu tej spółki, czyli Marcinem P. i Katarzyną P.
Dopytywany, czy Danuta J.-P. podwyższyła wynagrodzenie członków zarządu Amber Gold do kwoty 50 tys. zł, później 150 tys. zł, a na końcu - 200 tys. złotych miesięcznie, P. odparł: "Odmawiam odpowiedzi na to pytanie, w związku z toczącym się postępowaniem karnym". Potwierdził jednak, że podpis Danuty J.-P. znajduje się na podwyższeniu wynagrodzenia członków zarządu Amber Gold.
Marcin P. oświadczył także, że nigdy nie wydał polecenia b. dyrektorowi biura bezpieczeństwa Amber Gold Krzysztofowi Kuśmierczykowi wywiezienia i ukrycia złota z Amber Gold.
"Wiele szczęśliwych zbiegów okoliczności"
Zasiadający w komisji Tomasz Rzymkowski (Kukiz'15) pytał świadka, czy miał on zapewnioną "nietykalność, a wręcz ochronę" ze strony organów podatkowych lub konkretnych urzędników, pozwalającą mu na "kompletne ignorowanie przepisów podatkowych, karno-skarbowych, a także zapisanych w Kodeksie karnym".
- W tamtym momencie nic mi na ten temat nie było wiadomo. Patrząc z perspektywy czasu mogłem stwierdzić, że taki parasol był, ale ja o jego istnieniu w ogóle nie wiedziałem - odpowiedział Marcin P. Zaznaczył, że nie ma wiedzy, że taki "parasol" istniał, ale patrząc z perspektywy czasu widzi, że ze strony m.in. pomorskiego urzędu skarbowego było dla niego "wiele szczęśliwych zbiegów okoliczności", a on w takie nie wierzy.
- Patrząc na to, jakie osoby były wysyłane do kontroli, zarówno z pomorskiego urzędu skarbowego, jak i pierwszego urzędu skarbowego - ja nie chcę powiedzieć, że to było żałosne, ale tak to wyglądało - powiedział Marcin P.
- Dopiero w momencie gdy została wyznaczona pani Jarmułowska - chyba tak się nazywała - można powiedzieć, że wtedy zaczęło to wyglądać jak kontrola skarbowa, ale to był lipiec czy sierpień 2012 - dodał.
Według świadka na kontrolę "panie z urzędu przychodziły kawy się napić". - Ja bym kontroli tak nie prowadził - zaznaczył Marcin P.
Na pytanie Małgorzaty Wassermann (PiS) o to, czy wie jak się zakończyły postępowania pomorskiego urzędu skarbowego, Marcin P. odpowiedział: "Tak, wiem i moim zdaniem są śmieszne". Jak poinformował, postępowania zostały zakończone "umorzeniem postępowania i zwrotem zapłaconego podatku".
Wassermann dopytywała, czy "jedyne, co zrobił urząd po 5 latach kontroli, to przerżnął pół mln zł". W odpowiedzi usłyszała, że tak, bo m.in. nie było "badania biegłego rewidenta z zakresie prawidłowości prowadzenia ksiąg". Marcin P. zaznaczył, że należność była nałożona słusznie, ale doszło do zaniedbań ze strony urzędu.
Pierwsze przesłuchanie byłego szefa Amber Gold
Po raz pierwszy Marcin P. stanął przed sejmową komisją śledczą 28 czerwca. Przesłuchanie odbyło się w warszawskim Sądzie Okręgowym, gdzie b. szef Amber Gold został przewieziony z jednego z aresztów w okolicach Trójmiasta. Również wtorkowe przesłuchanie odbywa się w tym sądzie.
Według ustaleń, w latach 2009-2012 w ramach tzw. piramidy finansowej firma oszukała w sumie niemal 19 tys. klientów, doprowadzając do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w wysokości prawie 851 mln zł.
Szef Amber Gold Marcin P. został zatrzymany i trafił do aresztu w sierpniu 2012 r., a jego żona Katarzyna została aresztowana w kwietniu 2013 r. Od marca 2016 r. przed gdańskim Sądem Okręgowym trwa ich proces.
Podczas czerwcowego przesłuchania przed komisją Marcin P. - jako osoba oskarżona - miał prawo odmówić zeznań, jednak z niego nie skorzystał. Odmawiał za to odpowiedzi na niektóre pytania, głównie dotyczące początków spółki Amber Gold i źródeł finansowania jego firmy. Uzasadniał to toczącym się wobec niego postępowaniem karnym.
W trakcie przesłuchania P. mówił, że nie on jedyny powinien zasiadać na ławie oskarżonych ws. działalności swej spółki, ale także powinni się na niej znaleźć byli jej pracownicy. Według niego, oskarżenie powinno objąć również wszystkich dyrektorów odpowiedzialnych za funkcjonowanie departamentów spółki.
Jednocześnie kategorycznie zaprzeczył, by Amber Gold był "piramidą finansową". "Było to przedsiębiorstwo, spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, nie była to piramida finansowa, żaden wyrok prawomocny w tej sprawie nie zapadł" - stwierdził. Zaznaczył zarazem, że "w systemie polskim nie istnieje coś takiego jak piramida finansowa". Oświadczył też, że działalność jego spółki była "zorganizowana, bardzo przejrzysta, jasna i klarowna".
B. szef Amber Gold mówił wówczas m.in., że "każdy, kto zwiera umowę, powinien mieć świadomość konsekwencji, jakie ponosi", że można stracić środki w wyniku umowy na "produkty obarczone ryzykiem", a on "nie jest w stanie zakazać każdemu podejmowania ryzyka". Stwierdził też, że kompletnie nic nie ma Polakom do zwrócenia.
Podczas pierwszego przesłuchania Marcin P. stwierdził również, że prokuratura celowo działała, aby był jedynym skazanym, a kancelaria premiera w 2012 r. "musiała mieć wiedzę" co się dzieje ze sprawą jego spółki. Marcin P. mówił też m.in., że miał "przecieki z ABW", które były "dostarczane przez osoby trzecie związane z ABW, w tym także przez niektórych dziennikarzy", natomiast jego pierwszy oficjalny kontakt z funkcjonariuszem ABW nastąpił 16 sierpnia 2012 r.
Po upadku OLT Express okazało się, że ze spółką współpracował pracujący w Porcie Lotniczym w Gdańsku Michał Tusk, syn ówczesnego premiera Donalda Tuska, który miał się zajmować obsługą prasową linii OLT Express i analizą ruchu lotniczego z Gdańska.
Pierwszy zarzut oszustwa znacznej wartości wraz z wnioskiem o areszt wobec szefa Amber Gold Marcina P. Prokuratura Okręgowa w Gdańsku postawiła pod koniec sierpnia 2012 r. Jesienią 2012 r. śledztwo przeniesiono do Prokuratury Okręgowej w Łodzi, która w czerwcu 2015 r. sporządziła akt oskarżenia ws. Amber Gold.
W śledztwie, prowadzonym przez prokuraturę wspólnie z ABW, przesłuchano prawie 20 tys. świadków, a akta sprawy liczą ponad 16 tys. tomów.
Prokuratura ustaliła, że spółka Amber Gold była tzw. piramidą finansową, a oskarżeni bez zezwolenia prowadzili działalność polegającą na gromadzeniu pieniędzy klientów parabanku. Marcin P. został oskarżony o cztery przestępstwa, a Katarzyna P. o 10. Grożą im kary do 15 lat więzienia.
Z materiału zebranego do tej pory przez Prokuraturę Regionalną w Łodzi - która prowadzi śledztwo mające ustalić, gdzie trafiły pieniądze wyprowadzone z Amber Gold - wynika m.in., że od 15 grudnia 2011 r. do 30 sierpnia 2012 r. na rzecz OLT Express przelano z kont Amber Gold 5 mln 800 tys. dolarów i 43 mln 600 tys. zł. Jak ustalono, mimo tego OLT Express nie realizowała swoich zobowiązań finansowych wynikających choćby z konieczności uregulowania rat leasingowych za samoloty.