Jarosław Kaczyński mówił wiele o podsłuchach - zarówno w czasach jego rządów, jak i obecnie. "Nie wiedziałem, komu one są zakładane, ale pytałem o statystyki" - mówił, wspominając czas, gdy był premierem. Przyznał, że "nie dało się okiełznać" sfery podsłuchów prywatnych, czyli - jak stwierdził - korzystających z nichfirm ochroniarskich i potężnych oligarchów. "Na to trzeba by sprawować kilka lat władzę, i to silniejszą niż nasza. Taką, która jest w stanie naruszyć najmocniejsze interesy" - tłumaczył.
Szef PiS ostro atakował premiera Donalda Tuska. Jego zdaniem, szef rządu "zachowuje się jak dzidzi", gdy po wykryciu afer na szczytach władzy "nagle się okazuje, że problemem jest podsłuch". Przyznał także, że w konflikcie słowo Tuska przeciwko słowu Kamińskiego, wierzy temu drugiemu. Ale, jak podkreślił, musi to zbadać komisja śledcza.
Kaczyński stwierdził także, że Tusk nie zdołałby się wybronić w uczciwym procesie przed zarzutem przecieku w aferze hazardowej. "Nawet gdyby Tusk działał nieumyślnie, to i tak by się dopuścił przestępstwa. Nie może udowodnić, że nie było żadnej jego winy w tym przecieku. Obawiam się, że w normalnym, uczciwym procesie jest to niemożliwe do udowodnienia" - stwierdził szef PiS.
Tuskowi dostało się także za odwołanie Mariusza Kamińskiego ze stanowiska szefa CBA. "Gdyby premier Tusk był uczciwym politykiem, to po wykryciu tych afer przez Kamińskiego poprosiłby prezydenta o danie mu orderu" - powiedział.
Dodał, że jego zdaniem według prawa Kamiński nadal jest szefem CBA, a on widzi go na tym stanowisko także w przyszłości. "Polityk w przeciwieństwie do dziennikarzy, którzy się muszą spieszyć, może poczekać. Nawet na wygnaniu; albo lepiej powiedzieć, że to przerwa w wykonywaniu funkcji. Ja też mam teraz przerwę" - mówił.
Zdaniem Kaczyńskiego, trzeba jeszcze poczekać z oceną tego, jak premier wyjdzie na całym tym zamieszaniu. Jak mówił, wszystko okaże się mniej więcej za pół roku, chociaż "nawet dzisiaj sondaże są różne, szczególnie te niepublikowane". I powołał się na badanie Pentora, według którego różnica między PO a PiS miałaby wynieść tylko 5 proc.