Rozkaz, a w zasadzie dwa wulgarne słowa - "przepierd... wioski”. To one według prokuratury przesądziły o losie ośmiorga afgańskich wieśniaków, rozszarpanych pociskami polskiego moździerza. Ale Olgierd C. ps. "Olo”, były dowódca zespołu bojowego w bazie w mieście Wazi-Khwa, takiego polecenia się wypiera. - Nie wydałem takiego rozkazu, nie używam takich słów, nigdy też nie powiedziałem, że gniew boży ma spaść na te wioski. Słyszałem, że żołnierze uzgadniali między sobą taką wersję, żeby obciążyć mnie całą odpowiedzialnością - zeznał w śledztwie. Wczoraj oficer odmówił składania wyjaśnień, ale jest już jasne, że proces będzie starciem dawnego dowódcy z własnymi żołnierzami o to, czy ostrzał Nangar Khel był samowolką podwładnych czy wykonaniem okrutnego polecenia.

Reklama

Na podstawie odczytanych wczoraj w sądzie zeznań przesądzić tego nie można. "Olo” w trakcie ostrzału był w bazie. Kiedy jego ludzie wyjeżdżali porucznik Łukasz Bywalec zapytał go, czy skoro zabierają ciężki moździerz to czy będą strzelać w wioskę. I kapitan Olgierd C. odpowiedział "Tak jeżeli będzie taka potrzeba”. Czyli jednak rozkaz? W śledztwie kapitan wytłumaczył jednak, że chodziło mu nie o Nangar Khel, tylko o inną wioskę, w której mogli się ukryć talibowie. "Olo” podał też argumenty świadczące za wersją "samowolki”. Gdy stało się jasne, że doszło do tragedii kapitan zadzwonił bowiem do Bywalca i zapytał, czy wie, co zrobili on i jego żołnierze. "Wiem” - miał odpowiedzieć Bywalec. "Moim zdaniem w ten sposób się przyznał" - zeznał śledczym Olgierd C. Powiedział im też, że Osiecki odpowiedział mu lekceważąco, że Amerykanie w Iraku robią gorsze rzeczy.

Ale na niekorzyść kapitana świadczy inny fakt. W czasie ostrzału Nangar Khel zadzwonili do niego żołnierze z konwoju, który rano w pobliżu wioski wpadł na minę i czekał na pomoc. Informowali go, że jego ludzie strzelają do bezbronnej wioski. A "Olo” spokojnie miał zapytać o którą chodzi, bo nie wie jaką ma "wymazać z mapy”. "To miał być tylko żart, który dziś mnie już nie śmieszy" - bronił się przed śledczymi.

Sędziowie będą mieli nie lada problem ze stwierdzeniem, kto mówi prawdę bo między żołnierzami i Olgierdem C. "iskrzyło” na długo przed feralnym 16 sierpnia 2007 roku, kiedy doszło do masakry. Dziś oskarżani przez dawnego dowódcę żołnierze podważają jego słowa, ale nie chcą odsłaniać kart przed formalnym przesłuchaniem. - Nie będę tego na razie komentował. Powiem tylko, że jego wersja jest pełna nieścisłości i wielu miejscach się z nią nie zgadzam. Swoją opowiem gdy przyjdzie moja kolej. Muszę bronić honoru swoich żołnierzy, przed niesprawiedliwymi oskarżeniami - powiedział nam Osiecki przed rozprawą.