Według ministra, zarzuty Rosjan, że to Polacy fałszowali dokumenty weterynaryjne, to kłamstwo. "Same certyfikaty nie były nawet wyprodukowane w Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych i były na innym papierze" - twierdzi minister.

Afera wybuchła 16 listopada. Wtedy to pojawiły się pierwsze informacje o tym, że odrzucone przez Rosjan partie wątroby wołowej w rzeczywistości pochodziły ze Stanów Zjednoczonych i nawet tranzytem nie były przewożone przez terytorium Polski.

Z dokumentów litewskich wynikało, że towar ten trafił najpierw drogą morską do portu w Kłajpedzie, skąd został przewieziony do Terminala Celnego w Kownie, a stamtąd do Moskwy, zaś docelowo trafić miał do odbiorcy w Kazachstanie. A dodatkowo ktoś podrobił świadectwa weterynaryjne. Ciągle jednak nie wiadomo kto.