Lubelskiej prokuraturze udało się przełamać strach nigeryjskiej dziewczyny skrzywdzonej okrutnie w Polsce przez nieznanych do dziś sprawców. Jej zeznania mogą być przełomowe dla wyjaśnienia, kim byli organizatorzy przerzutu Janet Johnson do Europy, oraz odkrycia, kto jest odpowiedzialny za doprowadzenie dziewczyny niemal do śmierci.
Prokuratura nie chce jednak ujawnić nawet najdrobniejszego szczegółu z zeznań Johnson. "Prokurator prowadząca tę sprawę kategorycznie to zastrzegła i bardzo pilnuje dostępu do informacji" - mówi DZIENNIKOWI jeden z lubelskich prokuratorów. "Johnson podobno nie obciąża nikogo personalnie" - dodaje.
"Doszło do procesowego przesłuchania z udziałem psychologa i tłumacza" - tylko tyle potwierdza oficjalnie zastępca prokuratora okręgowego w Lublinie Andrzej Lepieszko.
Losy dziewczyny są do dziś owiane tajemnicą. Nigeryjka trafiła do Polski we wrześniu ubiegłego roku na podstawie wyłudzonego zaproszenia - handlarze ludźmi uzyskali je od lubelskiego klubu piłki ręcznej, podając się za menedżerów nigeryjskich zawodniczek.
Johnson nigdy nie trafiła do klubu, krążyła w Warszawie kilka miesięcy, aby wreszcie pod koniec kwietnia tego roku znaleźć się w areszcie warszawskiego oddziału Straży Granicznej w stanie prawie agonalnym, z bardzo niskim tętnem. Była brudna, zawszona, na ciele miała ślady po cięciach nożem i przypalaniu papierosem.
Po opisaniu jej historii przez DZIENNIK lubelska prokuratura wszczęła śledztwo, jednak pierwsze spotkania prowadzącej sprawę prokurator z Johnson skończyły się fiaskiem. Nigeryjka twierdziła, że nikt niczego złego jej nie zrobił. Dopiero w sierpniu nastąpiła zmiana.
"Kiedy prokurator zorientowała się, że nawiązała kontakt przystąpiła do przesłuchania. Dziewczyna zgodziła się też na badanie przez biegłego lekarza. Dzięki temu określimy, jakie pochodzenie mają i w jakim czasie powstały rany na jej ciele" - mówi prokurator Lepieszko.
DZIENNIK dotarł tymczasem do informacji, które mogą wskazywać, gdzie i kiedy Johnson została skrzywdzona. Dziewczyna na początku marca została zatrzymana przez Straż Graniczną z powodu nieważnej wizy. Decyzją sądu z 6 marca została na miesiąc umieszczona w areszcie w Koninie. Po areszcie trafiła w pierwszych dniach kwietnia do ośrodka dla uchodźców na warszawskim Dębaku. 27 kwietnia przekazano ją Straży Granicznej, która ponownie wystąpiła do sądu o areszt - ale równocześnie strażnicy zauważyli jej tragiczny stan: tętno na granicy zapaści, wszy i rany.
DZIENNIK zapytał sąd, w jakiej kondycji była Nigeryjka za każdym razem, kiedy była przesłuchiwana. "Podczas posiedzenia 6 marca pani Johnson złożyła krótkie oświadczenie. Natomiast 27 kwietnia cudzoziemka nie zabierała głosu, w ogóle nie odpowiadała na pytania sądu" - czytamy w odpowiedzi. 27 kwietnia przed posiedzeniem dziewczyna była do tego badana przez dwóch lekarzy internistów oraz psychiatrę, sąd nie tłumaczy jednak dlaczego.
Z tych informacji wynika jednoznacznie, że jeszcze 6 marca Johnson była w dobrej formie - bo aktywnie brała udział w posiedzeniu, a 27 kwietnia Straż Graniczna zauważyła jej tragiczny stan. Ale od 6 marca do 27 kwietnia Johnson była niemal cały czas pod opieką państwa - albo w areszcie w Koninie, albo w ośrodku dla uchodźców. To znaczy, że krzywda mogła stać się jej właśnie tam. Prokuratura nie chce jednak komentować naszych informacji.
"Badamy, gdzie i jakie przestępstwo popełniono. Czy Nigeryjka została zgwałcona, czy nie, czy była bita, czy ktoś nie dopełnił swoich obowiązków" - ucina prokurator Lepieszko.
Według informacji zdobytych przez DZIENNIK, najgorsze spotkało Nigeryjkę podczas pobytu w aresztach lub ośrodkach dla uchodźców. Janet, ofiara handlarzy ludźmi, zaczęła współpracować z prokuratorami. Poznajemy coraz więcej faktów z jej życia.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama
Reklama
Reklama