Czekamy na opinię prawników, którzy mają zatwierdzić tryb działania komisji oraz zezwolić na dostęp do dokumentów. Mam nadzieję, że zaczniemy działać w połowie stycznia - powiedział Lasek w TVP Info.

Podkreślił, że z punktu widzenia komisji, która badała wypadek w Smoleńsku, zderzenie z brzozą było ewidentne. Wszystkie materiały na to wskazywały. Wszystkie ślady zostały zebrane na miejscu przez naszych kolegów - to nie byli Rosjanie, których można by podejrzewać o fałszerstwo. Polscy eksperci byli na miejscu i robili zdjęcia 11 kwietnia. Na fotografiach doskonale widać szczątki samolotu wbite w brzozę oraz leżące pod drzewami - tłumaczył Lasek.

Reklama

Każdą hipotezę można zaprezentować opinii publicznej, nawet, jeśli nie ma się odpowiedniej ilości danych. Nasze badania opierały się na pomiarach trzech urządzeń - rejestratora parametrów lotu, rejestratora głosów w kabinie i urządzenia, które ostrzegało przed zbliżaniem się do ziemi. Dzięki nim mogliśmy dokładnie opisać trajektorię lotu. Ślady - nie tylko na brzozie, ale i innych drzewach - odpowiadały naszym wyliczeniom - mówił Lasek w rozmowie cytowanej przez TVP Info.

Odniósł się także do hipotez o możliwym wybuchu na pokładzie Tu-154. Konstrukcja lotnicza nie jest konstrukcją masywną, więc nawet przy dużej prędkości nie wbija się całkiem w ziemię. Jeśli samolot uderzył w przeszkodę i obrócił się o 180 stopni, to rozpad konstrukcji na wiele elementów jest normalnym zjawiskiem i nie oznacza wybuchu - wyjaśnił.

Reklama

Dodał, że niewykluczone, że jeżeli zespół w styczniu rozpocznie pracę, to komisje parlamentarne zostaną zaproszone do dyskusji i poproszone o dokładne wyjaśnienie, na jakiej podstawie wyciągały podobne wnioski. Niestety, często wśród parlamentarnych "ekspertyz" mamy do czynienia z brakiem podstawowej wiedzy - powiedział.

Lasek dodał też, że trotyl i nitrogliceryna, których ślady rzekomo znalazły się na wraku tupolewa to prymitywne środki wybuchowe. Jego zdaniem przy próbie uszkodzenia samolotu można byłoby użyć dużo mniejszej ilości środków pirotechnicznych.

Ponadto żaden z obiektywnych ośrodków kontroli, do których miała dostęp komisja Millera nie wykazał, że mogło dojść do wybuchu. Żaden rejestrator nie wskazywał, że powstała fala ciśnieniowa, fala dźwiękowa, osmalenia czy nadtopienia. Również żadna z ekspertyz chemicznych ani oględziny samolotu nie wskazują, że doszło do eksplozji - przypomniał Lasek.

Kilka dni wcześniej o tym, że można brać pod uwagę powołanie zespołu ekspertów, mówił Jerzy Miller, który kierował pracami komisji badającej przyczyny katastrofy. Podkreślał, że nie chodzi o to, by bronić ustaleń raportu komisji, tylko o to, aby zaprosić do dyskusji osoby, które swoim doświadczeniem naukowym, które swoją wiedzą mogą poszerzyć dyskusję o wszystkie wątki, które stwarzają komukolwiek jakiekolwiek wątpliwości do ustaleń.