Nowe pieniądze dla MON nie będą przeznaczone na konkretne programy, ale mają wejść do ogólnej puli na modernizację armii. – Taka sztywność przyniosłaby szkodę, jedyną formą dozbrojenia opisaną w ustawie jest obrona powietrzna z uwagi na duże koszty. Pieniądze będą służyły unowocześnieniu armii i wyposażeniu jej w lepszy sprzęt – zapewnia wiceszef MON Czesław Mroczek.
MON szykuje dwa kierunki wydatkowania środków: zwiększenie ilości sprzętu w już realizowanych programach. To może dotyczyć na przykład zwiększenia liczby kupowanych śmigłowców uderzeniowych. Drugi kierunek to wprowadzenie nowych pozycji, które czekają na swoją kolej dopiero po 2022 r., gdy wejdzie w życie kolejny program.
Wydarzenia na Ukrainie spowodowały, że rząd w tym roku zmienił program, dostosowując go do rysujących się zagrożeń. – Chcemy zwiększać mobilność sił zbrojnych i siłę ich rażenia. W szczególności jeśli chodzi o zdolności rakietowe będziemy szli w tym kierunku – podkreśla Mroczek.
W pomysłach MON na wykorzystanie zwiększonych wydatków widać częściową różnicę zdań z prezydentem. Bo choć to Bronisław Komorowski forsował zwiększenie wydatków na zbrojenia, to jednocześnie podczas wystąpienia w Sejmie w czerwcu mówił o tym, by dodatkowe 0,5 proc. PKB służyło trzeciej fali modernizacji, czyli wyposażeniu wojska w najnowsze technologie. Miałyby służyć między innymi informatyzacji systemów walki, rozwojowi programu produkcji i zakupowi dronów, ochronie przed cyberatakami czy wsparciu dla technologii satelitarnych. A widać, że przynajmniej w części MON chce zwiększyć liczbę klasycznych typów wyposażenia.
Reklama
Zdaniem Andrzeja Kińskiego, redaktora naczelnego "Nowej Techniki Wojskowej", dodatkowe pieniądze powinny pójść na doraźne zwiększenie potencjału naszej armii, np. przez zakup środków obrony przeciwlotniczej i przeciwpancernej, najlepiej z wykorzystaniem potencjału polskiego przemysłu obronnego. – Chodzi o wyposażenie w przenośne zestawy rakietowe czy przeciwpancerne pociski kierowane. Jeśli sytuacja eskaluje, to takie dodatkowe pieniądze powinniśmy kierować tam, gdzie będziemy mieli szybki efekt i szybki wzrost zdolności obronnych – podkreśla Kiński.
Jednak takie decyzje będą zależały od tego, czy dodatkowe środki uda się uruchomić w 2015 r., czy od 2016 r. W przyszłym roku z powodu ponad pięciomiliardowej spłaty raty za F-16 i tak wydatki na obronę wyniosą 2,3 proc. PKB. I zdaniem ekonomistów dodatkowe 0,5 proc., czyli 800 mln zł w budżecie na 2015 r., mogłoby oznaczać problem.
Wiele bowiem wskazuje na to, że przyszłoroczny budżet będzie napięty. Po pierwsze, gospodarka raczej nie będzie się rozwijała w takim tempie, jak jeszcze kilka miesięcy temu szacowało Ministerstwo Finansów. Resort mówi po cichu o rewizji w dół prognoz wzrostu gospodarczego na przyszły rok z zakładanych 3,8 proc. do 3,4–3,6 proc. To oznacza, że dochody państwowej kasy mogą być niższe, niż pierwotnie planowano.
Sam bezpośredni efekt sankcji handlowych to mniejszy wzrost PKB o 0,2–0,3 pkt proc. Do tego jednak trzeba doliczyć efekty pośrednie, wynikające choćby z pogorszenia nastrojów przedsiębiorców, którzy w obawie przed eskalacją konfliktu mogą ograniczyć zatrudnienie i wstrzymać inwestycje. – Z punktu widzenia MF lepiej się przygotować na ścieżkę niższego wzrostu gospodarczego, żeby uniknąć nowelizacji budżetu. W roku wyborczym byłoby to gorsze rozwiązanie niż mniej ambitny plan dla deficytu budżetowego – mówi Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.
Jarosław Janecki z Societe Generale również zwraca uwagę, że rząd nie powinien zapominać o swoich fiskalnych zobowiązaniach wobec KE. Ale jego zdaniem wyższe o około 800 mln zł wydatki na armię nie oznaczają, że tych zobowiązań nie da się wypełnić.