Joanna: Rodziłam 3 lata temu, ale do dziś to poród jest największym koszmarem, o którym trudno mi nawet wspominać. Około godziny 18 pojechaliśmy do szpitala (byłe miasto wojewódzkie), w drodze skurcze przybierały na sile i częstotliwości, gdy dotarliśmy, były już co 5-6 minut. Przez całą ciążę nie bałam się porodu, mimo bolesnych skurczy weszłam z uśmiechem na oddział. Podłączono mnie do KTG i zaczęło się... wypełnianie papierów.

Trwało to okrutnie długo, nie bardzo miałam siłę skupić się na odpowiedziach. Dopiero potem położna zbadała mnie i miałam lewatywę (także nie pytano mnie, czy chcę), nie byłoby to jednak złe, ale ze względu na skurcze bolało okrutnie.

Reklama

Przyszedł mój mąż, poszliśmy na salę, a tam łóżko do porodu, które pamięta pewnie poród ludzi z mojego rocznika, jakaś sofa (z której korzystał właściwie tylko lekarz), piłka, KTG i łóżko na kółkach...

Weszłam na to stare, metalowe, z odrapanym obiciem, bardzo niemiłe łóżko do porodu i poza tym, że bolało mnie okropnie, to nic się nie działo. Tylko mąż próbował mnie pocieszyć, pomóc mi. A lekarz, w czasie gdy ja wyłam jak zranione zwierzę, wyłożył się na sofie i rzucał teksty w stylu: "co tam, nic się pani nie dzieje, inne pierwiastki rodzą po 25 godzin", "niech pani nie przesadza". Cały czas żartował z położną i pielęgniarką. Oni fajnie się bawili, a ja krzyczałam do męża, że nie urodzę tego dziecka, że nie chcę, że idę do domu.

W końcu podeszli do mnie i stwierdzili: rodzimy. Niestety mimo podejmowanego wysiłku nie byłam wstanie przeć, to był ból nie do wytrzymania, bałam się, że zemdleję, ale nikt tego nie słuchał, według nich byłam histeryczką. Położna próbowała wjechać mi na ambicję: "pani taka wykształcona i takie cuda wyczynia". A przepraszam, czy jak się jest po studiach, to mniej boli niż laskę, która ma tylko podstawówkę?”

Po nieudanej próbie poszli sobie, a ja zostałam z mężem sama w sali i miałam skakać na piłce. Mąż właściwie zmusił mnie do skakania, bo opadłam już z sił. Płakałam, że nie chcę urodzić, że nie chcę tego dziecka.

Podczas kolejnej próby położna nacięła mi krocze na żywca. Mimo nacięcia Kuba się nie rodził, ja już nie miałam siły. Byłam już tak wyczerpana, że zaczęłam na wszystko obojętnieć. Podczas 3 ostatnich parć lekarz zaczął naciskać mi na brzuch i wypychał małego, to było okropne, ale chyba tylko dzięki temu w końcu mały się urodził, była godzina 23.55.

Zdążyłam tylko zobaczyć Kubę i zabrali go, a ja miałam urodzić łożysko, tylko jak to zrobić, kiedy się nie ma już grama siły? Mimo moich starań okazało się, że łożysko nie wyszło całe, położna przywiązała mi nogi do łóżka, a lekarz zaczął łyżeczkowanie (tak jak i przy porodzie bez jakiegokolwiek znieczulenia). To było koszmarne, czułam się podle, nie mogłam się ruszyć. Przy szyciu krocza dostałam miejscowe znieczulenie, ale czułam każde wejście igły, a najbardziej bolało zaciskanie nici na ranie. Te końcowe zabiegi trwały ponad 45 minut.

Reklama

W końcu po godzinie od porodu położyłam się na łóżku i przyniesiono mi Kubę, przyszedł też mąż i z dwóch godzin, które mieliśmy mieć dla siebie po porodzie (taki jest przepis), została nam tak naprawdę niecała godzina, po której mąż musiał opuścić szpital.


Alicja: Od porodu minęło 13 lat, ale nie jestem w stanie pozbyć się koszmaru, jaki wtedy przeżyłam. Jestem silną kobietą, ale tamte wydarzenie spowodowało u mnie lęk przed ponownym zajściem w ciążę i do tej pory nie jestem w stanie tego przełamać. Miałam wtedy 20 lat. W renomowanym szpitalu w Gdyni-Redłowie zaczęto organizować porody rodzinne, jedne z pierwszych w Polsce. Ja taki chciałam mieć. Zapłaciliśmy i czekaliśmy do rozwiązania. Kiedy nadszedł ten upragniony dzień, pojechaliśmy do szpitala.

Niestety dostałam ogromnych boleści, z bólu nie widziałam i nie słyszałam. Na szczęście w pokoju był mój mąż. Zaczęłam tracić przytomność, mój mąż starał się znaleźć kogokolwiek do pomocy. Jak na złość nikogo nie było. Zrobił awanturę, że żona nieprzytomna, ale pani położna powiedziała, że to poród rodzinny i niech mąż pilnuje. Byłam w szoku. Pomyślałam, że pewnie na tym polega poród rodzinny, że mąż odbiera dziecko.

Minęły 4 godziny, nie dostałam żadnej kroplówki, potworny głód doskwierał mi coraz bardziej. W ukryciu zjadłam mandarynkę. Zwymiotowałam. Myślałam, że mnie zlinczują za to, że muszą po mnie sprzątać. Mój mąż odchodził od zmysłów, bo nigdzie nie mógł znaleźć lekarza. Zrobił kolejną awanturę. Wyprowadzono go i zostałam sama.

Położna w przelocie powiedziała: "widzisz dziecko, następnym razem nie rozkładaj nóżek...". Kolejne 4 godziny traciłam przytomność i potwornie chciało mi się pić i krzyczeć, ale nie miałam siły wstać z łóżka. Tylko płakałam.

Za oknami świtało, a ja chciałam stamtąd uciec. Do pokoju wszedł nowy lekarz. Wystraszył się, jak zobaczył, w jakim jestem stanie. Dostałam kroplówki, zastrzyki, kolejne zastrzyki. Nie miałam siły przeć. Błagałam o cesarkę, ale wtedy była ogromna nagonka na tzw. porody siłami natury. Powiedzieli, że nie ma potrzeby. Lekarz w końcu nacisnął mi na brzuch, by pomóc wyjść dziecku na świat. I tak po 13 godzinach katorgi zostałam mamą.

Skróty pochodzą od redakcji.

Jeśli i dla ciebie poród był koszmarnym przeżyciem, opisz go. Piszcie do nas na adres: spoleczenstwo@dziennik.pl