Sprawa trafiła do Sądu Najwyższego, bo nie wiadomo, jak wyliczyć czas należny na odpoczynek. Uchwała w tej sprawie ma być podjęta 13 marca. "Będzie wzorem dla rozstrzygania takich kwestii w przyszłości" - przyznaje sędzia Piotr Hofmański, rzecznik SN. Jeśli będzie korzystna, lekarze w całej Polsce będą mogli domagać się nie tylko wynagrodzeń za nadgodziny, ale również precyzyjnie wyliczonych odszkodowań za nieudzielenie im czasu na odpoczynek. Do tej pory wysokość takiego zadośćuczynienia była skutecznie podważana przez szpitale. Prawnicy wynajęci przez dyrektorów lecznic twierdzili, że medycy zawyżają liczbę przepracowanych godzin. Sugerowali, że nie mają dowodów na pracę non stop.

Reklama

Dr Wojciech Gromkowski przypomina, że od wstąpienia Polski do Unii Europejskiej każdemu lekarzowi po skończonym dyżurze przysługuje 11-godzinny odpoczynek. Ale to fikcja. Sam jest lekarzem anestezjologiem, m.in. na pododdziale intensywnej terapii dzieci. Trafiają tu chorzy w stanie bardzo ciężkim. Anestezjologów brakuje, więc dr Gromkowski po dyżurze zamiast na 11-godzinny wypoczynek szedł ponownie na oddział lub prosto na blok operacyjny. Dlatego domaga się odszkodowania.

Tak samo postąpił dr Krzysztof Szubartowski z Opola Lubelskiego. Wyliczył, że w ciągu dwóch lat przepracował ponad limit prawie pół roku. Żąda za to od szpitala 24,5 tys. zł. "Byłem ordynatorem oddziału ginekologiczno-położniczego. Tyrałem ponad siły. Nawet jeśli po dyżurze szedłem do domu, to i tak musiałem być w tzw. gotowości i na każde wezwanie wrócić" - opowiada Szubartowski. Chce pieniędzy za brak wypoczynku i nieustanną gotowość do podjęcia pracy, która zniszczyła mu życie prywatne.

Spełnienie najnowszych lekarskich żądań nie będzie proste. Sądy mają poważne wątpliwości, według jakich zasad naliczać takie nietypowe roszczenia. "Jest problem z obliczeniem ekwiwalentu pieniężnego za każdą godzinę nieudzielonego wypoczynku czy przeliczeniem na pieniądze gotowości do podjęcia pracy" - przyznaje sędzia Danuta Jankowicz z Sądu Okręgowego w Białymstoku, która rozpatrywała pozew dr. Gromkowskiego i dodaje: "Zwróciliśmy się więc z zapytaniem prawnym do Sądu Najwyższego".

Reklama

Kancelarie prawne reprezentujące medyków nie mają wątpliwości, że uchwała SN uruchomi lawinę lekarskich pozwów. Swój zamierza złożyć m.in. pediatra dr Czesław Miś, który jako pierwszy wygrał sprawę o nadgodziny razem z 29 innymi lekarzami z Nowego Sącza. Teraz zawalczą m.in. o udzielenie im 4,3 tys. dni wolnych, co odpowiada 17 latom pracy jednego lekarza. "Przez trzy lata zaniżano nam wynagrodzenie za dyżury i naruszano prawo do wypoczynku. Nie będziemy dłużej kredytować w ten sposób szpitali" - zapowiada pediatra.

Dyrektorzy szpitali, spodziewając się, że medycy będą wygrywać sprawy, starają się maksymalnie odwlec moment wypłaty pieniędzy. "Od wszystkich nakazów zapłaty będę się odwoływa" - zapowiada Leszek Wójtowicz, dyrektor Szpitala Czerniakowskiego w Warszawie, na którego biurku leży już kilkanaście nakazów zapłaty, ale zaraz dodaje, że nie ma złudzeń i że będzie musiał zapłacić. "Kwestia tylko kiedy i ile" - dodaje.

W sprawie nie wypowiada się Ministerstwo Zdrowia ani NFZ. Umywają ręce, bo twierdzą, że nie są stroną w sporze. "To kwestia sądów pracy, a w sądzie pracy staje przeciw sobie pracownik i pracodawca, czyli lekarz i szpital" - tłumaczy Edyta Grabowska-Woźniak rzecznik NFZ. Dlatego też w przypadku wygranej, to szpitale będą musiały płacić lekarzom.

Reklama

p

"Chciałbym mieć jeden wolny weekend w miesiącu"

KATARZYNA BARTMAN: Praca non stop bez wypoczynku i powrót do szpitala na każde wezwanie. Ile czasu przepracował pan w ten sposób?
KRZYSZTOF SZUBARTOWSKI*: W ciągu dwóch lat pracy uzbierałem 1300 nadgodzin. Ta liczba mówi sama za siebie. Przychodziłem rano na oddział, ciężko tyrałem, a kiedy po kilkunastu godzinach wychodziłem, nigdy nie wiedziałem, czy to koniec mojej pracy. W każdej chwili mógł zadzwonić telefon ze szpitala i wtedy musiałem natychmiast wracać. Na ginekologii i położnictwie, gdzie byłem ordynatorem, non stop coś się działo. Koledzy wzywali mnie do trudnych porodów o godz. 3 rano, w Nowy Rok, Dzień Wszystkich Świętych... Poza pracą nie miałem żadnych osobistych planów, zresztą wszystkie i tak rozsypywały się jak domek z kart. Nawet kiedy ciężko zachorowała moja matka i trafiła do szpitala, nie miałem czasu by na chwilę do niej pojechać...

Prawnicy szpitala podważają w sądzie pańskie roszczenia, twierdzą, że są zawyżone, nieudokumentowane...
Na wszystko mam niezbite dowody: kopie grafików pracy, dokumentację pacjentek i inne dokumenty medyczne, które mnie bronią. Nie wychodziłem praktycznie z tego oddziału. Kiedyś z powodu choroby kolegi spędziłem w szpitalu sześć dni! Prawie nie spałem, w wolnych chwilach przysypiałem na kozetce w dyżurce. A kiedy wróciłem do domu i padłem na łóżko, zadzwonił telefon, że jest trudny przypadek.

I jak się pan czuł, jadąc do tej kobiety?
Gdybym wypił pół litra, byłbym chyba trzeźwiejszy niż wtedy...

Ma pan żonę i dzieci. Jak rodzina tolerowała pańskie szpitalne maratony?
Dzieci bardzo tęskniły. Żona przyprowadzała je do szpitala, żeby nie zapomniały jak wyglądam. To były naprawdę bardzo przykre chwile, ale dzięki tym nieustającym dyżurom i wyjazdom na telefon mogliśmy jakoś wiązać koniec z końcem. Najgorsze były wtorki i czwartki - czyli dni operacyjne. Stawałem wtedy do stołu operacyjnego, a później zostawałem na 12-godzinny dyżur. I tak tydzień w tydzień. Prosiłem dyrektora o chociaż jeden wolny weekend w miesiącu, ale się nie zgodził. Miałem tego dość i odszedłem.

*Dr Krzyszof Szubartowski, ginekolog-położnik. Był ordynatorem w Szpitalu Powiatowym w Opolu Lubelskim. Za nieudzielenie należnego mu wypoczynku między dyżurami zażądał od szpitala odszkodowania w wysokości 6,5 tys. zł. Za gotowość do pracy - 18 tys. zł