Z okazji 85 urodzin życzenia złożyli generałowi, co za zgodność, i Grzegorz Napieralski, i Wojciech Olejniczak. Jeżdżący z nim na mazurskie wakacje Adam Michnik też pewnie nie zapomniał o człowieku honoru. I dobrze, bo ileż ten człowiek musi się nacierpieć w kaczystowsko-tuskowym reżimie! Codziennie rano przyjeżdża po niego lancia z oficerem BOR, strzegącym naszego narodowego skarbu przed siepaczami z IPN. Wywożą do prezydenckiego biura, by zmylić tropy i pościg przed usługowymi prokuratorami i bandytami w kominiarkach z ABW. Skromna emerytura pozwala jedynie na najpilniejsze potrzeby i kawior podaje się co najwyżej dwa razy dziennie. Ech, dziadostwo, nędza, prześladowania.
A przecież nikt nie podważy - i piszę to śmiertelnie poważnie - że Wojciech Jaruzelski zawsze służył swej Ojczyźnie. Choćby tuż po wojnie na zamku w Lublinie, gdzie przetrzymywano antykomunistycznych partyzantów. Potem walczył z niedobitkami podziemia pod Częstochową i Piotrkowem, a po odniesieniu serii oszałamiających zwycięstw nie zawahał się wspomóc Informacji Wojskowej. Skromnie, nie dla chwały, nie pod nazwiskiem, po prostu jako "Wolski".
Jako szef Sztabu Generalnego nie czekał na marzec 1968 roku i jeszcze przed nim wytropił w szeregach armii zdrowo ponad tysiąc Żydów i żydowskich sługusów, których usunął, za co został nagrodzony stanowiskiem ministra obrony (na miejsce Spychalskiego, którego również jako żydowskiego poputczika utrącił). Kilka miesięcy później ten dzielny syn swej Ojczyzny najechał Czechosłowację. Potem był grudzień 1970, stan wojenny i kolejne, powszechnie już znane powody do chwały Generała.
To święta prawda, Jaruzelski zawsze służył swej Ojczyźnie, Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Dziś, po jej upadku, ten nieszczęsny bezpaństwowiec, dobrowolny apatryda musi pozostawać w stanie szoku poznawczego, dlatego winniśmy mu życzliwość i zrozumienie. Dlatego życzmy mu z okazji niedawnych urodzin jeszcze wielu, wielu lat w dobrym zdrowiu.
Wszak sądy wciąż czekają, generale.