Ks. Jankowski nie jest żadnym wyjątkiem. Odwrotnie – zaprzeczając swej agenturalnej przeszłości postępuje, jak wielu przed nim, a zapewne i niemało znajdzie się podobnych po nim.

Najbardziej klasycznym przykładem takiego pójścia w zaparte był ks. Michał Czajkowski. Kiedy w połowie maja 2006 r. "Życie Warszawy" ujawniło, że ks. Michał Czajkowski współpracował z SB i świadomie przekazywał informacje, duchowny oświadczył: "Nigdy nie byłem tajnym współpracownikiem". Jego zaprzeczenia brzmiały mało wiarygodnie wobec opinii historyków z IPN. Twierdzili bowiem, że wszystko wskazuje na to, że "można mówić o swego rodzaju dobrowolnej współpracy". Dwa miesiące później ks. Czajkowski przyznał się jednak do współpracy, wyrażając przy tym skruchę. Niektórzy publicyści mieli mu za złe, że zrobił to dopiero, kiedy dalsze zaprzeczanie nie miałoby żadnego sensu. Zrobił to niejako pod naciskiem raportu z analizy materiałów znajdujących się w IPN, który opublikowane zostały w lipcowym numerze miesięcznika "Więź". Raport ten nie pozostawiał żadnych wątpliwości, że ks. Michał Czajkowski przez wiele lat donosił na innych księży, m.in. na ks. Jerzego Popiełuszkę.

Dlatego nie wierzę w zapewnienia o niewinności ks. Henryka Jankowskiego. Bardziej ufam analizie materiałów przeprowadzonych przez ludzi IPN. Obecne zaprzeczenia ks. Jankowskiego o współpracy, mówią pośrednio o braku zaufania do ustaleń dokonanych przez historyków Instytutu. Co ciekawe, prałat Jankowski miał całkowicie przeciwną postawę, kiedy chodziło o inne osoby opracowywane przez IPN. Pamiętam jak 3 lata temu ks. Henryk Jankowski ujawnił listę dziewięciu duchownych z Trójmiasta, tajnych współpracowników SB, którzy na niego donosili. Arcybiskup Tadeusz Gocłowski wyraził sceptycyzm wobec tej listy, mówiąc, że nie musi być ona w pełni wiarygodna. Opinia ta zirytowała wtedy ks. Jankowskiego. Podkreślił, że ujawnił te nazwiska na podstawie dokumentów IPN. - "Oni biorą odpowiedzialność. Nie ja stworzyłem to i ksiądz biskup jest w błędzie" - grzmiał wówczas ks. Jankowski.

Obecne doniesienia mówią, że ks. Henryk Jankowski był kontaktem operacyjnym SB o pseudonimie "Libella" vel "Delegat". Historycy IPN twierdzą, że w archiwach zachowało się kilkanaście raportów operacyjnych z rozmów z Delegatem, które miały miejsce między grudniem 1980, a majem 1982 roku. SB uznawała ks. Jankowskiego za wyjątkowo cennego agenta wpływu wykorzystywanego do rozpracowywania "Solidarności" i Kościoła.
Po raz pierwszy przychodzi mi nie zgodzić się z księdzem Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim. Prawdą jest, że "duszpasterz Solidarności" nie był tajnym współpracownikiem SB. Tym samym nie podpisał żadnej deklaracji o współpracy. Jednak wbrew temu co mówi ks. Tadeusz Zaleski każdy tzw. kontakt operacyjny miał świadomość tego, że spotyka się z funkcjonariuszami SB tylko po to, aby przekazać im informacje. W tamtym czasie, czyli na początku lat 80., w najgorętszym okresie stanu wojennego spotkania z SB-kami były czymś niedopuszczalnym i karygodnym.

Najprawdopodobniej ks. Jankowski zgodnie ze swoimi przekonaniami chciał odizolować ludzi KOR-u od wpływu na Lecha Wałęsę, "Solidarność" i Kościół. Był, jak możemy się domyślać, przekonany, że informacje jakie przekazuje, wykorzystywane są przez SB - zgodnie z jego intencjami - jedynie do działań politycznych. Dziś wiadomo jednak, że tajne służby PRL-owskie wykorzystywały je także do działań ściśle operacyjnych, m.in. dezintegracji ogólnie rozumianego środowiska opozycji politycznej.

I jeszcze jedno zdanie. Dlaczego i w tej sprawie wierzę IPN-owi? Jestem bowiem pewien, że zbadali dostępne im materiały rzetelnie. Musieli mieć świadomość, że ks. Henryk Jankowski nie jest tuzinkową postacią wśród duchownych katolickich. I nie wolno im się tu omylić nawet o centymetr. Byli w sytuacji, kiedy lepiej jest powiedzieć dwa słowa za mało niż jedno za dużo.