Wykuwane przez wieki zasady demokracji oraz wiara w nią nakazywałaby wskazać odpowiedź pierwszą. Przecież państwo istnieje dzięki społeczeństwu, czyli obywatelom. To oni spajają państwo swą codzienną pracą i utrzymują przy życiu płacąc podatki. Politycy zaś są od zarządzania nim i jeśli to nie wychodzi wyborcy mają prawo, a nawet obowiązek, wymienić ich na innych. Tak jak wymienia się przechodzone spodnie lub odstawia buty, gdy zaczną uwierać.
Tyle wzniosłej acz naiwnej teorii, po niej lepiej od razu przytoczyć jakiś przykład z codzienności, ukazujący różnicę między ideą a praktyką. Wyobraźmy sobie więc anonimowego obywatela statystycznie dość przeciętnego. Uczciwie płacącego podatek dochodowy, gdy coś zarobi, VAT - kiedy zje lub kupi cokolwiek oraz akcyzę, jeśli wypije albo zatankuje. Jest on też na tyle świadomym człowiekiem, iż wie, że oddane tak państwu pieniądze w jakimś tam ułamku zamienią się w pensję wypłacaną pani minister edukacji narodowej Annie Zalewskiej.
Ten fakt ma kluczowe znaczenie, ponieważ nasz bohater jest pechowcem nieco powyżej statystycznej średniej. Mianowicie posiada dwójkę dzieci urodzonych w wyjątkowo pechowych rocznikach. Młodsze zaczęło podstawówkę, starsze kończy gimnazjum. Oczywiście minister edukacji narodowej może w tym momencie twierdzić, że sam jest sobie winien, bo mógł się zabezpieczać. Jednak bywają w życiu chwile, kiedy się nie myśli o tym, iż za kilkanaście lat może nastać minister Zalewska wraz reformą edukacji. Poza tym mógł sądzić, że skoro de facto płaci politykom pensje, to elementarna uczciwość nakazuje, żeby zadbali o dobro jego pociech.
Tymczasem zamiast opieki i wsparcie w zamian za uiszczany haracz Ministerstwo Edukacji Narodowej zafundowało mu pokaz, jak łatwo da się przeczołgać kogoś, kto ma dzieci (a mógł się zabezpieczać). Młodsze z racji przepełnienia podstawówki, bo doszły klasy siódme i ósme, wylądowało na drugiej zmianie. Za to starsze musi w tygodniu dotrzeć do gimnazjum na drugim końcu miasta na 7.30. Młodszemu trzeba załatwić opiekunkę za pieniądze, bo szkolna świetlica jest przepełniona, starszemu transport, po znajomości. Młodsze po szkole jest nieprzytomne i się nie uczy, starsze chce się uczyć, ale nie bardzo ma od kogo. Z wygaszanego gimnazjum uciekli bowiem wszyscy nauczyciele, których ktoś chciał zatrudnić. Historii uczy bibliotekarka, WOS-u pedagog szkolny, matematyki jakaś anonimowa emerytka, fizyki doktorant po studiach na Wydziale Chemii, a chemii nie wiadomo kto, bo już trzech kolejnych nauczycieli odeszło.
Nad tym pandemonium pieczę sprawuje dyrektorka na środkach uspokajających, rzadko bywająca w wygaszanej szkole, bo zaczęła uczyć biologii w innej. Tak w skrócie wygląda agonia niegdyś renomowanego gimnazjum. Jako, że nasz statystyczny bohater poczuwa się do odpowiedzialności za przyszłość swych dzieci (a mógł się zabezpieczać) oprócz opiekunki dla młodszego musiał też zafundować korepetycje starszemu z kluczowych przedmiotów, by miało szansę przejść egzaminy gimnazjalne i dostać do liceum. Co w sumie kosztuje cirka tysiąc złotych miesięcznie. Musiał więc zacząć jeszcze więcej pracować, przez co płaci wyższe podatki, dzięki czemu będą w budżecie państwa środki na premię dla minister Zalewskiej za zreformowanie szkolnictwa.
Na dokładkę, kiedy kolejne lata nie zapowiadały się wcale weselej nasz bohater nagle dowiedział się, iż za swą wierność partyjnym wytycznym, że szkolnictwo należy reformować do ostatniego tchu rodziców, pani minister trafi do nieba dla euroentuzjastów. Inaczej bowiem nie można nazwać miejsca, gdzie goła pensja wynosi na rękę ponad 8 tys. euro miesięcznie, plus bonusy za udział w każdym dniu obrad Parlamentu Europejskiego lub pracy jakiejś komisji. Do tego dochodzą delegacje, dodatki na biura poselskie i gwarancja emerytury w nieodległej przyszłości. Umiarkowanie stroniący od uciech europoseł, już po jednej kadencji potrafi sobie odłożyć jakieś 3-4 mln zł. Dostawszy się do nieba euroentuzjastów pani minister będzie mogła sobie zaoszczędzić również wielu przykrości.
Takich, jak choćby widok rodziców około miliona młodych ludzi, których czekają tej wiosny egzaminy otwierające im drogę do szkół średnich oraz matury. A zapowiada się, iż nadejdzie przykry moment, kiedy zderzą się ze strajkiem powszechnym nauczycieli. Zamiast psuć sobie nastrój pani europosłanka pójdzie na zakupy do jakiejś brukselskiej galerii handlowej. Choć na pożegnanie przed wyjazdem może jeszcze raz wystąpi w TVP, chcąc opowiedzieć widzom, jak bardzo jest zadowolona ze swej reformy. Czym zaskarbi sobie dozgonna wdzięczność producentów telewizorów, gdy właściciele tych zniszczonych, wbrew swemu zdrowiu psychicznemu, zdecydują na zakup nowych.
Ta krótka historyjka - o zderzeniu statystycznego pechowca (tak na oko jest ich kilkaset tysięcy) z dylematem, czy wybrani politycy są dla niego, czy to jednak on dla nich - może zawsze mieć jakiś budujący morał. Drogę do niego da się odnaleźć za sprawą jednej z fundamentalnych idei, z której liczni myśliciele wywodzili swe teorie na temat prawa naturalnego. Zapisano ją w Ewangelii wg. św. Matusza, pod nazwą „złotej zasady postępowania”, którą sformułował Chrystus (obnoszący się ze swym przywiązaniem do katolicyzmu politycy obozu władzy może coś – kiedyś o niej słyszeli?). Brzmi ona: "Wszystko więc, co byście chcieli, by ludzie wam czynili, i wy im czyńcie".
Trzymanie się tego nie oznacza konieczności zaoferowania wyborcom satysfakcji za sprawą posłania pani minister na pięć lat za kratki. Zyskując dzięki temu szansę na bardziej satysfakcjonujące wyniki wyborów. Zresztą areszty i tak są przepełnione od wsadzanych tam ostatnio taśmowo członków władz spółek Skarbu Państwa. Rzecz idzie o danie obywatelom, zwłaszcza tym nieletnim, dobrego przykładu i przywracanie nadziei, że to politycy są ich sługami, dbającymi o dobro społeczeństwa. Nic zaś nie jest bardziej wychowawcze od skierowania osoby żyjącej od lat na koszt podatnika do uczciwej pracy. Najlepiej od 1. września na stanowisko nauczycielki w jakimś dobrym warszawskim liceum.
Jeśli faktycznie reforma została dobrze przemyślana to dwa skomasowane roczniki licealistów, będą się codziennie rzucać swej belferce na szyję, aby przytulić i tak okazać wdzięczność. Acz jeśli przyjdzie im uczyć się na trzecią zmianę oraz w soboty, ze szczerą wdzięcznością mogą być pewne problemy. Jednak wówczas młodych ludzi można uczyć bardzo ważnej sztuki okazywania miłosierdzia. A przecież wszystkim ponoć właśnie od dobrą edukację młodzieży chodzi. Oczywiście ów postulat skorzystania z biblijnych mądrości obóz władzy może sobie do woli ignorować. Ale wówczas im bliżej będzie do jesiennych wyborów, coraz więcej czasu winien spędzać na modlitwie o Miłosierdzie Boże.