W opinii Kamińskiego, kwestią czasu jest to, kiedy wyborcy odejdą od prezesa PiS - w przeciwieństwie od działaczy PiS nie są bezpośrednio zależni od Jarosława Kaczyńskiego.
- Gdyby PiS nie było prywatnym folwarkiem Jarosława Kaczyńskiego, na którego utrzymanie państwo polskie daje 18 mln zł, to grono współpracowników, ludzi czujących się odpowiedzialnymi za przyszłość tej partii, przyszłoby do prezesa i powiedziało: "Panie prezesie, niestety, nie tylko pan nam nie gwarantuje sukcesu, pan nam gwarantuje porażkę. I przy całym szacunku pana zasług, prosimy niech pan odejdzie" - mówi Michał Kamiński w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Dodaje przy tym, że w 2010 roku, po kampanii prezydenckiej, w której Jarosław Kaczyński zdobył 47 proc. głosów, wierzył, że katastrofa smoleńska zmieniła prezesa PiS, a ten zrozumiał, że w polityce nie może być wojny polsko-polskiej.
- Wtedy Kaczyński otarł się o zwycięstwo. A jednak chwilę potem zniweczył jedyną szansę, jaką miał w życiu, szansę przekroczenia ogromnej niechęci Polaków do niego. Gdyby wtedy utrzymał tę linię, dziś rządziłby Polską. A ja zadaję sobie pytanie, co bym Polsce zafundował. I robi mi się gorąco - podkreśla.