Prawo i Sprawiedliwość znalazło sposób, jak przyspieszyć zmiany kadrowe w dyplomacji. Za ich zbyt wolne wprowadzanie szef resortu Witold Waszczykowski bywał do tej pory krytykowany wewnątrz obozu rządzącego. Rząd już w grudniu 2015 r., przy okazji likwidacji konkursów na stanowiska dyrektorskie i ich zastępców w służbie cywilnej, postanowił zmienić też ustawę o służbie zagranicznej. Tam również wprowadził dla dyrektorów i ich zastępców pracujących w Ministerstwie Spraw Zagranicznych zasadę, że o ich wyborze decyduje zwykłe powołanie, a nie konkurs. Dzięki temu szef resortu może dobierać sobie osoby, z którymi chce współpracować. Posłowie PiS uznali, że zmiany powinny iść zdecydowanie dalej.
– Projekt nowelizacji o służbie zagranicznej jest praktycznie skończony. Wprowadzane są do niego drobne zmiany. W najbliższych tygodniach jako inicjatywa PiS trafi on do laski marszałkowskiej – potwierdza w rozmowie z DGP prof. Józefa Hrynkiewicz, poseł partii rządzącej i była dyrektor Krajowej Szkoły Administracji Publicznej. Nasza rozmówczyni mówi, że regulacje prawne mają za zadanie dokonać lustracji osób, które po 1989 r. wciąż pracują w służbie zagranicznej. – Wszyscy dobrze pamiętamy, że Krzysztof Skubiszewski, pierwszy minister spraw zagranicznych po 1989 r., nie zrobił porządku w dyplomacji. Ten stan w dalszym ciągu się utrzymuje. W służbie zagranicznej nie powinny pracować osoby po moskiewskich szkołach – kwituje Józefa Hrynkiewicz.
Z jej opinią nie zgadza się Witold Jurasz, były dyplomata, a obecnie szef Ośrodka Analiz Strategicznych. – Jeśli nie liczyć paru wyjątków, na przykład Roberta Kupieckiego (po 1999 r. zastępcy ambasadora przy NATO – red.), wszyscy dyplomaci, którzy wprowadzali Polskę do NATO, mieli staż w PRL. Po stronie służb specjalnych było podobnie. Jak rozumiem, źle się stało, że ci ludzie wprowadzili Polskę do Sojuszu – powiedział Jurasz w rozmowie z DGP. – Jestem zresztą z wykształcenia politologiem, a nie lekarzem, więc trudno mi inaczej skomentować te propozycje – dodaje.
Projekt nowelizacji ustawy o służbie zagranicznej ma zakładać rozwiązania prawne, które pozwolą się pozbyć ze służby osób, które pracowały lub miały cokolwiek wspólnego z aparatem państwa przed 1989 r. W służbie dyplomatycznej pracuje obecnie ok. 5 tys. osób. Jeśli nowe rozwiązania zostaną przyjęte, pracę miałyby stracić osoby od najniższych stanowisk pomocniczych po te samodzielne i kierownicze.
Czyszczenie objęłoby także wszystkie placówki dyplomatyczne naszego kraju na całym świecie. Na koniec zmianą zostaliby też objęci pracownicy resortu spraw zagranicznych. Jak wskazują posłowie PiS, nowelizacja ustawy o służbie zagranicznej ma przypominać ustawę dezubekizacyjną, ale tym razem w dyplomacji.
Przedstawiciele obecnego obozu rządzącego od lat zarzucali kolejnym ministrom spraw zagranicznych, że po 1989 r. nie dokonali wymiany elit, ze szczególnym uwzględnieniem pracowników, którzy pracowali na rzecz reżimu komunistycznego. Po dojściu do władzy PiS w 2015 r. kluczowi politycy tej partii dodali do tego oczekiwanie usunięcia z MSZ ludzi najsilniej kojarzonych z rządami Platformy Obywatelskiej. Z naszych informacji wynika, że minister Witold Waszczykowski był mocno naciskany przez kierownictwo PiS, by przyspieszyć zmiany kadrowe.
Wbrew doniesieniom niektórych mediów, które pisały o czystce, większość zmian na stanowiskach ambasadorskich była zbieżna z terminem zakończenia kadencji dotychczasowych szefów placówek. Do wyjątków należało m.in. odwołanie Tomasza Arabskiego z Madrytu i Jaromira Sokołowskiego z Berna. Ten pierwszy przed przejściem do MSZ był szefem kancelarii premiera Donalda Tuska. Drugi pracował w kancelarii prezydenta Bronisława Komorowskiego. Żaden z nich przed 1989 r. nie miał nic wspólnego z dyplomacją. Z kolei w wyniku zmian w ustawie o służbie cywilnej na początku roku wymieniono około jedną trzecią osób zajmujących w resorcie stanowiska dyrektorskie. Jak przekonywał Waszczykowski podczas jednej z konferencji prasowych, zastąpili je "bardziej wykształceni i kompetentni pracownicy".