"Poćwiczyłem swój angielski i bardzo się z tego cieszę, nawet moich tłumaczy na ostatni szczyt w Brukseli nie wpuszczono" - powiedział Lech Kaczyński zapytany o to, czy pojedzie na najbliższy szczyt Unii Europejskiej. Francja podała, że 7 listopada odbędzie się w Brukseli nadzwyczajny szczyt przywódców państw i rządów UE. W całości zostanie poświęcony kryzysowi finansowemu.

Reklama

>>>Zobacz, co prezydent sądzi o kryzysie gospodarczym

Dziś prezydent odbył naradę na ten temat z polskimi finansistami i ekonomistami. Teraz chce jechać na nadzwyczajny szczyt Unii. "Oczywiście ja zdaję sobie sprawę, że obecność ministra finansów na niektórych fragmentach tego posiedzenia jest niezbędna i wyciągam z tego wnioski, tak samo jak wyciągałem poprzednim razem w Brukseli" - powiedział prezydent.

Jego słowa na pewno nie ucieszą premiera Donalda Tuska, który teraz przebywa w Chinach na szczycie Europa-Azja. Premier kilka razy podkreślał, że kwestie związane z polityką zagraniczną leżą w gestii rządu. Ostatnia kłótnia o samolot do Brukseli była niczym innym jak próbą fizycznego odsunięcia prezydenta od polityki zagranicznej.

Premier złożył już wniosek do Trybunału Konstytucyjnego o rozstrzygnięcie kompetencyjnego sporu między nim a prezydentem. Pytanie postawione TK brzmi: "Czy o uczestniczeniu Prezydenta w posiedzeniu Rady Europejskiej decyduje on samodzielnie, czy też uwzględniając konstytucyjną pozycję i kompetencje poszczególnych organów państwa - ostateczna decyzja należy do Prezesa Rady Ministrów?"

>>>Palikot proponuje prezydentowi własny samolot i barek

Czy TK zdąży rozstrzygnąć spór przed 7 listopada? Nie wiadomo. A czy czeka nas powtórka z wojny na górze? Oby nie. Po powrocie z Brukseli obaj politycy deklarowali, że nie chcą więcej spotykać się w podobnych, bardzo nieprzyjemnych okolicznościach.