Demonstrujący domagają m.in. poprawy zaopatrzenia, kontroli inflacji, która w ubiegłym roku była najwyższa na świecie, oraz zdecydowanej walki z przestępczością. Populistyczny, lewicowy rząd prezydenta Nicolasa Maduro nazywa jednak protesty próbą zamachu stanu, a ich uczestników - "faszystowskimi ekstremistami".
W niemal codziennych starciach między manifestantami a służbami porządkowymi i uzbrojonymi sympatykami rządu zginęło już ponad 30 osób. Tylko wczoraj zginęły 3 osoby, z których dwie nie brały w tych manifestacjach bezpośredniego udziału. W San Cristobal na przykład zastrzelono przypadkowego kierowcę, który chciał zawieźć do szpitala studenta pobitego przez prorządową bojówkę. To właśnie te uzbrojone bojówki, zwane w Wenezueli Tupamaros, są odpowiedzialne za zdecydowaną większość przypadków śmierci wśród manifestantów.
Działają one właściwie bezkarnie i często w koordynacji ze służbami mundurowymi. Prezydent Nicolas Maduro nazywa je "awangardą patriotyzmu", a ich członków uważa za "strażników rewolucji". Wielokrotnie publicznie wzywał ich do "zaprowadzania porządku" i "rozprawienia się" z antyrządowymi manifestantami, często budującymi barykady na ulicach.