"Czuję się skazana przez media. Dziennikarze wydali na mnie wyrok przed zakończeniem procesu, a nawet przed postawieniem mi jakichkolwiek ewentualnych zarzutów" - mówi kobieta "Faktom" TVN.

Reklama

Dlaczego odmówiła przyjęcia chorego chłopczyka na oddział? Pielęgniarka tłumaczy, że jedynie wykonywała polecenie szefa. "Ordynator wydał ustne zarządzenie, że nie przyjmujemy osób bez skierowania w czasie pracy przychodni, jeśli one tego oczywiście nie wymagają. Szczególnie dotyczy to dzieci, ponieważ te do drugiego roku życia muszą badać pediatrzy" - tłumaczy się kobieta.

Ordynator oddziału ratunkowego szpitala w Kartuzach (Pomorskie) Piotr Kołodziej zaprzecza, że wydał taki rozkaz. "Była taka praktyka, że w oddziale ratunkowym musieliśmy sami dokonywać selekcji pacjentów" - mówi.

Zrozpaczona matka zmarłego dziecka opowiada o tułaczce, jaką musiała przejść z chorym Dawidkiem na rękach. Była w przychodni, w końcu trafiła do szpitala. Ale tam pielęgniarka odmówiła chłopcu pomocy.

Pielęgniarka uprawiedliwia się, że nie miała pojęcia o tułaczce dziecka. Matka odpowiada twardo, że o wszystkim informowała personel szpitala. "Mówiłam, że szpital jest dla dziecka ostatnią deską ratunku. Mówiłam, że z przychodni odesłano mnie do szpitala. Nie wyssałam sobie tego z palca" - przekonuje "Faktach" Michalina Szuta, matka Dawida.

Po tym jak pielęgniarka odesłała ją z kwitkiem, kobieta pojechała jeszcze do przychodni w innej miejscowości, w Sierakowicach. Tam lekarz przerażony stanem dziecka natychmiast wezwał karetkę. Jednak zanim przyjechała pomoc, chłopczyk umarł.

"Powinno być inaczej. Tyle się mówi o ratowaniu życia, o pacjentach, że oni są najważniejsi, a tutaj dziecko umiera" - skarży się matka.

Na razie jedyną karą dla pielęgniarki jest zawieszenie jej w pracy. Zdecydowała tak dyrekcja szpitala.