Łódzka prokuratura ogłosiła, że zabójcą generała Marka Papały jest złodziej samochodowy Igor Ł., pseudonim Patyk. Że chodziło o kradzież auta szefa policji, a nie zbrodnię z premedytacją. Ale coś w tej wersji wydarzeń nie pasuje. "Gazeta Wyborcza" stawia szereg pytań.

Reklama

Dlaczego dopiero po 13 latach od śmierci generała Papały świadek koronny Robert P. oskarża o to zabójstwo "Patyka"? Przecież gdyby powiedział o tym wcześniej, uniknąłby więzienia.

Dlaczego "Patyk" sam przyznał się policji, że był na miejscu zbrodni? Czy nie lepiej mu było zadbać o alibi i nie wikłać się w sprawę zabójstwa generała Papały?

Dlaczego "Patyk" założył, że choć zabił generała i świadkami tego było pięciu członków jego grupy, to nikt nie powie policji, kto strzelał? Dlaczego gangsterzy milczeli przez tyle lat?

Skąd zarzut zabójstwa dla dwóch osób, skoro jak wykazały oględziny, przy samochodzie generała było za mało miejsca, by strzelały dwie osoby?

Dlaczego prokuratura nie dała wiary zeznaniom naocznego świadka, a przychyliła się do wersji gangstera przedstawionej po 13 latach? Świadek zbrodni, Wietnamczyk palący papierosa w oknie mieszkania widział pochodzącego do auta jednego mężczyznę, słyszał odgłos strzału i widział, jak mężczyzna odchodzi od samochodu, trzymając w ręce duży przedmiot, coś jakby gaśnicę samochodową. Być może był to karton, być może torba papierowa, ponieważ na miejscu zbrodni nie znaleziono łuski od pistoletu. Łuska najpewniej została w przedmiocie maskującym broń.