Dyplomaci, którzy poprosili o utajnienie ich danych, opowiadają szczegółowo o tym, jak przebiegało poszukiwanie ciał i ich późniejsza identyfikacja na miejscu katastrofy w Smoleńsku. Ich zdaniem ambasador Jacek Najder, który podpisał błędną - jak się okazało - identyfikację prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego, jest jedynie ofiarą zamieszania.
Nikt z nas nie miał wątpliwości. Te dokumenty równie dobrze mógłbym podpisać ja lub ktokolwiek inny z członków delegacji - mówi dyplomata, który był w delegacji, na której czele stała Ewa Kopacz. Grupa ta 11 kwietnia 2010 roku przybyła do Moskwy.
Dodaje, że zwłoki, które wkrótce po katastrofie pochowano w Świątyni Opatrzności w Warszawie do Moskwy przywieziono już jako zwłoki prezydenta Kaczorowskiego. Byłem w Smoleńsku. Te zwłoki zostały wyniesione z miejsca katastrofy jako jedne z pierwszych. Były w białej koszuli i w ciemnych spodniach, bez butów. Widoczny był ciężki uraz głowy, ale twarz niemal nietknięta. Ten człowiek był niezwykle podobny do prezydenta - mówi inny dyplomata. Dodaje, że już 15 kwietnia odbyło się uroczyste pożegnanie prezydenta Kaczorowskiego, przy otwartej trumnie. Wówczas również nikt nie miał wątpliwości co do tego, czyje ciało w niej spoczywa.
Dyplomata dodaje, że wcześniej tym zwłokom oddawał hołd premier Donald Tusk i delegacja PiS z Jarosławem Kaczyńskim na czele. Oddzielono je od innych ciał i ułożono razem z ciałem Lecha Kaczyńskiego.
Dyplomaci twierdzą, że tuż po katastrofie rodzinie prezydenta Kaczorowskiego przekazano informację, że jego zwłoki są w dobrym stanie, a przez to są łatwe do rozpoznania. Rozumiem rodziny, które chciały uniknąć wstrząsu identyfikacji. Po tym, co widziałem w Moskwie, rozumiem to. Żołnierze z 10. Brygady Logistycznej z Opola, którzy zajmowali się zbieraniem tego, co zostało po ludziach po wybuchu miny, mówili, że czegoś takiego nie widzieli i mają dość - relacjonuje inny dyplomata.
Drugi dodaje, że ciała jechały do Moskwy, gdzie miały je identyfikować rodziny. Dochodziło jednak do sytuacji niezwykle bolesnych. Jedna rodzina rozpoznała jedne zwłoki jako osoby bliskiej, potem przyjechała kolejna rodzina i rozpoznała je jako swoje. Przez niemal całą dobę trwał kryzys, nikt nie chciał ustąpić. Rozmowy były bardzo przykre - opowiada.