Podstawą pozwu syna b. premiera była publikacja na stronie "Wprost" z sierpnia 2012 r. pt. "Michałowi Tuskowi grozi nawet 10 lat więzienia".
Jak wskazał w uzasadnieniu prawomocnego orzeczenia sędzia SA Jacek Sadomski, publikacja - w szczególności jej tytuł - naruszyła dobra osobiste powoda. Wskazał, że stwierdzenie zawarte w tytule było de facto sugestią, a nie informacją. "Na tej zasadzie każdemu grozi do 10 lat więzienia" - powiedział sędzia.
Wprawdzie - jak przyznał sąd - publikacja "Wprost" była przedrukiem materiału z innej gazety, jednak przytoczenie to miało charakter "niestaranny", m.in. wyraźnie nie zaznaczono, iż jest to przedruk.
Sędzia Sadomski wskazał, że wprawdzie obowiązkiem dziennikarza jest także podawanie informacji o tym, co publikowane jest w innych mediach i "jest newsem danego dnia", to jednak w tym przypadku "powielenie, ze względu na swoją formę, miało charakter dalszej informacji". W związku z tym powodowi przysługują przeprosiny.
SA - w odróżnieniu od Sądu Okręgowego w Warszawie, który w czerwcu 2015 r. orzekał w tej sprawie w I instancji - uznał natomiast, że w sprawie nie należy się zadośćuczynienie pieniężne. Jak uzasadnił sędzia Sadomski, ponieważ publikacja była powieleniem, więc "nie było to szczególnie rażące naruszenie dóbr osobistych". Ponadto - jak dodał - temat interesował opinię publiczną, zaś "sam powód swym postępowaniem dał asumpt do informacji medialnych".
Wydawca "Wprost" zapowiada kasację
"Nie można zgodzić się ze stanowiskiem sądu apelacyjnego w zakresie, w jakim uznał, że sporny materiał prasowy był nienależycie oznaczony. Redakcja zastosowała zwyczajową procedurę oznaczania tekstu i podpisała materiał prasowy jako pochodzący z innego źródła bezpośrednio pod tekstem" – powiedziała cytowana w komunikacie pełnomocnik Agencji Wydawniczo-Reklamowej "Wprost" radca prawna Paulina Piaszczyk.
Publikacja na stronie "Wprost" dotyczyła złożenia przez Stowarzyszenie "Stop Korupcji" do prokuratury zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez M. Tuska. Stowarzyszenie zdecydowało się na taki krok po informacjach medialnych, jakoby syn ówczesnego premiera miał przekazać kierownictwu upadłych linii lotniczych OLT Express, będących własnością szefa Amber Gold Marcina P., danych wrażliwych dotyczących kwoty, jaką konkurencyjne linie Wizz Air płacą Portowi Lotniczemu w Gdańsku za obsługę jednego pasażera. M. Tusk zaprzeczał, by przekazał OLT taką informację.
Głośno o Amber Gold zrobiło się latem 2012 r., kiedy kłopoty finansowe zaczęły mieć linie lotnicze OLT Express, których właścicielem było Amber Gold - zawieszono wówczas wszystkie rejsy regularne przewoźnika, a po jakimś czasie spółka poinformowała, że wycofuje się z inwestycji w linie lotnicze.
Później okazało się m.in., że ze spółką OLT Express współpracował, pracujący w Porcie Lotniczym w Gdańsku, syn ówczesnego premiera Donalda Tuska, Michał Tusk. Badająca ten wątek łódzka prokuratura umorzyła śledztwo. Śledczy stwierdzili, że syn szefa rządu, pracując dla należących do Amber Gold linii lotniczych OLT, nie działał na szkodę Portu Lotniczego Gdańsk im. Lecha Wałęsy.