Proces w sprawie uszkodzenia mienia w mieszkaniu syna obecnego szefa Rady Europejskiej Donalda Tuska ruszył w połowie stycznia, ale Tomasz K. i drugi oskarżony Adam Z. dopiero po kilku rozprawach po raz pierwszy w czwartek zostali wezwani do sądu.

Reklama

Tomasz K. nie przyznał się do winy.

Nie mogłem tego uczynić. Kamień, który miałem i wyrzuciłem przed siebie, był wielkości orzecha włoskiego, a w materiałach dowodowych prokuratury ten kamień jest wielkości cegłówki - wyjaśnił oskarżony.

Mówił, że w dniu, w którym miało dojść do wybicia szyby w oknie mieszkania Michała Tuska, spotkał się z kolegą Adamem Z. i wypili kilka piw.

Wracając ze sklepu, miałem w ręku kamień. Nie wiem, dlaczego go trzymałem, czasami jak człowiek jest na spacerze w lesie, to też bez szczególnego powodu weźmie do ręki jakąś gałązkę czy kijek. W pewnym momencie odrzuciłem ten kamień przed siebie. Usłyszałem głuchy dźwięk, jakby od uderzenia o dach lub elewację budynku. Na pewno nie był to dźwięk rozbitego szkła. Postaliśmy jeszcze z kolegą ze 2-3 minuty, aby sprawdzić, czy coś się złego stało, ale nikt nie wychodził, więc poszliśmy dalej - mówił Tomasz K.

Przekonywał, że nie byłby w stanie trafić w okno mieszkania syna b. premiera z miejsca, w którym wtedy stał. Rzucić kamieniem pod kątem 30 stopni z około 30 metrów na wysokość II piętra? To jest po prostu niemożliwe. To jest próbowanie przez prokuraturę na siłę znalezienia winnego - dodał.

Zaprzeczył też zeznaniom świadka, który twierdził, że oskarżony pytał go, czy wie, gdzie mieszka Michał Tusk.

Mogę przysiąc na własne dziecko, że tego dnia nikogo nie spotkałem na swojej drodze. Wtedy od paru miesięcy mieszkałem kilkadziesiąt metrów od mieszkania Tuska, nie wiedząc, że mam takiego sąsiada - mówił.

42-latek sam stawił się w prokuraturze pod koniec stycznia 2018 r. po tym, jak w mediach po kilku miesiącach od zdarzenia opublikowano zdjęcia z monitoringu, pokazujące zajście.

Reklama

Współoskarżony, 38-letni Adam Z. także nie przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień. Samego rzutu kamieniem nie widziałem, nic tak na dobrą sprawę złego nie zrobiliśmy - oświadczył.

Na wniosek obrońców oskarżonych sąd zleci opinię biegłego z zakresu mechanoskopii. Adwokaci uważają, że z miejsca, w jakim znajdował się na ulicy Tomasz K., nie mógł trafić w okno mieszkania Tuska.

Następna rozprawa odbędzie się 21 listopada.

Do zdarzenia doszło 3 września 2017 r. w Gdańsku-Wrzeszczu. W mieszkaniu, które zajmuje Michał Tusk z żoną i dziećmi, nie było wówczas nikogo.

Według prokuratury, kamieniem rzucił Tomasz K., przy czym działał w porozumieniu z Adamem Z. W ocenie śledczych, obaj oskarżeni poprzez wybicie kamieniem dwóch szyb okiennych narazili właściciela mieszkania na "bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu". Mężczyznom grozi do pięciu lat więzienia.

Upubliczniając zdjęcia i film, policja nie informowała, kto mieszka w lokalu, w którym wybito szybę. To, że chodzi o rodzinę syna b. premiera, potwierdził w rozmowach z dziennikarzami Roman Giertych, pełnomocnik Michała Tuska.

W wypowiedziach w mediach i na swojej stronie w portalu społecznościowym Giertych krytykował działania śledczych w tej sprawie.

Napisał m.in.: "nie wpadliście przez kilka miesięcy na to, że jak ma się zdjęcie sprawcy i nie można ustalić jego nazwiska, to warto je upublicznić". Informował, że 4 stycznia 2018 r. wysłał do sądu zażalenie na decyzję prokuratury z końca 2017 r. o umorzeniu postępowania i zażądał upublicznienia wizerunku. "W mojej dwudziestoletniej praktyce w adwokaturze nie spotkałem takiego umorzenia, jak w sprawie kamieni rzuconych przez szybę w miejsce, gdzie przebywały na co dzień wnuki Donalda Tuska" - pisał w mediach adwokat.

Odpowiadając na zarzuty pełnomocnika Michała Tuska, rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Gdańsku Grażyna Wawryniuk tłumaczyła w styczniu ub. roku, że postępowanie zostało zakończone decyzją o umorzeniu, bo zabezpieczone nagranie z monitoringu i inne czynności prowadzone w tej sprawie nie pozwoliły na ustalenie tożsamości sprawców. Prokurator zaznaczyła wówczas, że "umorzenie postępowania nie zakończyło czynności wykrywczych policji".