"Najpierw strzelali do nas, później do amerykańskiego śmigłowca, który zabierał rannych cywili z Nangar Khel" - mówi "Gazecie Wyborczej" żołnierz 18. Batalionu Desantowo-Szturmowego z Bielska-Białej. Był w pierwszym oddziale, który16 sierpnia, pojawił się w afgańskiej wiosce Nangar Khel, by pomóc ostrzelanym Amerykanom.

Reklama

Talibowie, gdy tylko zobaczyli Polaków, zaczęli strzelać. Używali granatników i karabinów maszynowych. Uszkodzili jeden z transporterów rosomak. Wtedy żołnierze wezwali na pomoc pluton szybkiego reagowania. Komandosi ostrzelali wioskę, zginęło osiem osób.

Prokuratura twierdzi jednak, że talibów w wiosce nie było, a nasi żołnierze z premedytacją ostrzelali afgańską wieś. Dlatego, trzy miesiące po strzelaninie, żołnierze zostali tymczasowo aresztowani. Grozi im dożywocie.