Błyskawicznie okazało się, że to protestujący rodzice mają rację. Szkoły podstawowe są w rozsypce: drastycznie brakuje im pieniędzy, nie mają dodatkowych sal ani odpowiedniej kadry nauczycielskiej. Przyznają to nawet ci dyrektorzy, którzy popierają pomysł wcześniejszej edukacji dzieci. "Moja szkoła jest przepełniona, mamy 450 uczniów. Już teraz nie mogę przyjąć wszystkich chętnych" - mówi DZIENNIKOWI dyrektor jednej z warszawskich podstawówek Jacek Strzyżewski.

Reklama

A potrzebne są przecież nie tylko nowe klasy, ale także dodatkowe świetlice dla najmłodszych uczniów. "Ściany nie są z gumy. Nie wyobrażam sobie, gdzie u nas znajdziemy takie pomieszczenia" - mówi Monika Banak, nauczycielka z podwarszawskiego Legionowa. Pedagodzy przypominają również, że w szkołach dramatycznie brakuje miejsc do dziecięcej rekreacji. "Nie ma placów zabaw, huśtawek, a boiska są cały czas zajęte. W szkole nie ma osobnego skrzydła dla młodszych uczniów, więc podczas przerw maluchy pałętają się pod nogami kolegów ze starszych klas. A to niebezpieczne" - dodaje Banak.

Są i bardziej prozaiczne problemy - szkolne toalety nie są dostosowane do potrzeb 6-latków. "U nas jest jedna ubikacja ze specjalnym podestem i młodsze dzieci czasem czekają całą przerwę, żeby z niej skorzystać. Obawiam się, że w innych placówkach nie jest lepiej" - opowiada Małgorzata Kozak, nauczycielka z podstawówki we Wrocławiu.

Nie bardzo wiadomo również, jak rozwiązać problem posiłków. Już teraz w placówkach, gdzie uczy się kilkaset dzieci, najmłodsze z nich często nie są w stanie zjeść obiadu podczas przerwy. Potrzebują opiekuna, który pomoże im w razie kłopotów. "To może okazać się niemożliwe, bo mamy zbyt wielu uczniów. A przecież ma być ich jeszcze więcej" - przyznaje dyrektorka szkoły podstawowej w Gdańsku Hanna Sawa.

Reklama

Zaniepokojenia nie kryją również psycholodzy z poradni psychologiczno-pedagogicznych, które będą orzekać, czy dzieci osiągnęły dojrzałość szkolną. "Już teraz na jednego psychologa przypada około 2,5 tys. dzieci. Na wizyty trzeba czekać nawet miesiącami. Jeżeli będziemy musieli potwierdzić dojrzałość szkolną wszystkich 6-latków, to będzie tragedia. Nie damy rady" -mówi dyrektorka poradni na warszawskim Ursynowie Małgorzata Januszek. Pedagodzy zgodnie twierdzą, że ministerstwo edukacji powinno najpierw sprawdzić, czy szkoły są przygotowane na przyjęcie sześciolatków, a dopiero potem brać się za reformę. "Bo edukacja to taka sprawa, gdzie należy jak najmniej eksperymentować" - tłumaczy dyrektorka krakowskiej szkoły podstawowej Małgorzata Oniszko.

p

KLARA KLINGER: Czy pani szkoła jest przygotowana na przyjęcie 6-latków?

Reklama

LIDIA WIZNEROWICZ-GLIWNA*: Nie. Przede wszystkim brakuje nam dodatkowych sal, a te, które mamy, są nieprzystosowane do potrzeb maluchów. W każdej klasie powinien być podział na część rekreacyjną i dydaktyczną. Próbowaliśmy podzielić nasze sale, ale wtedy okazało się, że dzieci gniotą się w ławkach i klasa niemal nie funkcjonuje. Można oczywiście przeznaczyć dodatkową salę tylko na rekreację, ale wtedy musielibyśmy w szkole wprowadzić dwie zmiany nauczania. To by się odbywało kosztem dzieci. Poza tym w części rekreacyjnej powinien być sprzęt audiowizualny, komputer z dostępem do internetu. Ja nie mam we wszystkich salach takich możliwości.

Czy główna przeszkoda to brak pieniędzy?

Oczywiście, że tak. Potrzeba dodatkowych środków na zatrudnienie nowych osób. A trzeba przyjąć nauczycieli nie tylko do nauczania zintegrowanego, ale także pedagogów do świetlicy. Bo tu także pojawia się problem - młodsze dzieciaki powinny rozwijać swoje zainteresowania, a nie wyobrażam sobie, żeby mogły to robić razem z 4-, 6-klasistami. Potrzebna by więc była nowa opiekunka i nowe pomieszczenie.

Ale przecież Ministerstwo Edukacji zapewnia, że środki na reformę się znajdą.

Słyszałam o przypadku, gdzie pilotażowo prowadzono program wprowadzania 6-latków do szkół. Placówka dostała dofinansowanie, ale po 3 latach nie było już środków i w 4. klasie spotkały się dwa roczniki. Praca z nimi nie była łatwa, a same dzieci przeżywały koszmar. Nauczyciele tego właśnie się obawiają - że do jednej klasy trafią jednocześnie 6- i 7-latki. Oczywiście mogłaby powstać dodatkowa klasa - tylko dla 6-latków, ale podobno pani minister Hall nie popiera tego pomysłu. Mam wrażenie, że najpierw pojawił się pomysł, a dopiero teraz się bada, czy szkoły są gotowe. Powinno być na odwrót.

*Lidia Wiznerowicz-Gliwna jest dyrektorką Szkoły Podstawowej nr 2 w Nowogardzie