Największe wątpliwości budzi ucieczka Chrostowskiego z rąk oprawców. Opowiada on, że skuty kajdankami wyskoczył z jadącego 100 kilometrów na godzinę samochodu. Tego samego, w którego bagażniku esbecy zamknęli Popiełuszkę. Według zawodowego kaskadera, do którego dotarli dziennikarze TVN, taki skok kończy się zwykle śmiercią lub ciężkimi ranami. Chrostowski miał jedynie lekkie obrażenia.

Reklama

Dziwna jest sprawa kajdanek - Chrostowski przekonuje, że otworzyły się same. TVN cytuje Edwarda M., twórcę milicyjnych jednostek antyterrorystycznych, odsiadującego wyrok za pobicie. Przekonuje on, że kajdanki nie mogły otworzyć się same, bo są zaprojektowane tak, by tego uniknąć.

TVN powołuje się na rzeczoznawcę, który badał ubranie Chrostowskiego. Jego zdaniem możliwe, że zostało ono zniszczone celowo, za pomocą narzędzi, a nie podczas skoku z pędzącego auta.

Dziennikarze przypominają też biografię Chostowskiego, która - według nich - pełna jest znaków zapytania. Na procesie zabójców księdza Popiełuszki kierowca zeznał, że dwa razy pobił milicjantów. Dostał za to jednak tylko wyrok w zawieszeniu, podczas gdy za komuny atak na funkcjonariusza kończył się zwykle bezwzględnym więzieniem.

Reklama

TVN dodaje, że choć był karany, pracował potem w podległej MSW straży pożarnej. "Superwizjer" powołuje się na jednego ze strajkujących podczas stanu wojennego w Szkole Pożarnictwa. Według niego, Chrostowski był kretem SB.