"Żadnego hollywoodzkiego wyjątku" dla Polańskiego - apeluje Hitchens, którego zdaniem błędne jest twierdzenie, że to co spotkało reżysera jest "tragedią". Przypomina, że w grudniu zeszłego roku artysta złożył wniosek o umorzenie "sprawy z Los Angeles". Nie dziwi zatem to, dodaje, że prokurator "odkurzył starą sprawę, znajdującą się w zawieszeniu".

Reklama

"Dziwi natomiast, że polski reżyser był w stanie bawić za granicą tyle czasu drwiąc z sędziów jakby chciał rzucić wyzwanie bezsilności prawa" - stwierdza. I zauważa: "Prawo ściga gwałcicieli dzieci w obronie tych dzieci, które jeszcze nie padły ofiarami nadużyć". Następnie w artykule przypomina dramat 12-latki z Jemenu, która zmarła po porodzie, a także okrutne praktyki stosowane wobec małych dziewczynek.

"Szczerze mówiąc wolę żyć w kraju, w którym dzieci są chronione, a potwory skazywane nie tylko przez sądy, ale także przez opinię publiczną (w Hollywood najwyraźniej te dwie sprawy nie zawsze się pokrywają)" - konstatuje Hitchens.

Bernard-Henri Levi przyznaje, że "wykorzystanie 13-letniej dziewczynki jest oczywiście ciężkim przestępstwem". Dodaje też, że "bycie genialnym artystą nigdy nie stanowiło okoliczności łagodzącej". Argumentuje jednak, że "nielegalny stosunek seksualny, do którego przyznał się Roman Polański 32 lata temu, nie jest zbrodnią przeciwko ludzkości, którą od 10 dni potępiają mściciele depczący mu po piętach".

"To przestępstwo, tak. Ale są stopnie na skali przestępstw" - zaznacza znany filozof. Przeciwny jest "mieszaniu wszystkiego", bo wtedy w jego opinii gwałt będzie "przestępstwem tej samej natury" co zbrodnia, której ofiarą padła żona Polańskiego Sharon Tate w ósmym miesiącu ciąży.

Ponadto według autora tekstu "haniebna" jest postawa sędziów uczestniczących w tym, jak stwierdza, "sądowym widowisku" i nie liczących się z opinią ofiary, która mówi, że sprawa jest zamknięta, a Polański już za to wystarczająco zapłacił.

"Oto obrońcy praw ofiar, którzy lepiej od ofiary wiedzą, czego ona chce i co czuje. Oto ci, którzy woleliby przejść po ciele ofiary niż zrezygnować z amoku wymierzania kary" - ocenia Levy. Jego zdaniem "sława nie chroni Romana Polańskiego, przeciwnie - szkodzi mu".

Reklama

Levy wyraża opinię, że u podstaw tej historii leży "ludowa sprawiedliwość", która zamienia komentatorów, autorów blogów i obywateli w "sędziów wielkiego trybunału opinii publicznej".

"Albo jedno, albo drugie, panowie mściciele. Albo Polański był potworem, jak mówicie, a więc nie należało dawać mu Oscara czy Cezara; należało bojkotować jego filmy i denuncjować władzom za każdym razem, gdy z rodziną jechał na wakacje do swego domu w Szwajcarii. Albo nie mieliście nigdy nic przeciw jego zapowiadanej obecności na wszystkich czerwonych dywanach wszystkich festiwali na świecie" - pisze Levy. Kończy zaś stwierdzeniem, że reżysera - tak, jak robi to jego ofiara - należy zostawić w spokoju

Pełną wersję artykułu znajdziesz w eDGPZamów eDGP