"To ważne dokumenty. Do tej pory mówiło się, że broń jądrowa znajdowała się na terytorium Polski. Jednak nie było dokładnych informacji, kiedy i gdzie ją przechowywano" - ocenia historyk prof. Andrzej Paczkowski.

Reklama

Teczka operacji "Wisła" znalazła się wśród materiałów Układu Warszawskiego odtajnionych w zeszłym roku przez ministra obrony narodowej. Są tam dokumenty, z których po raz pierwszy dowiadujemy się, ile głowic przechowywano na naszym terytorium. Z materiałów wynika także, że w przypadku wojny głowice i bomby jądrowe będą przekazane Ludowemu Wojsku Polskiemu. Wytypowane polskie jednostki rakietowe i lotnicze miały wziąć udział w zmasowanym uderzeniu jądrowym na europejskie państwa NATO.

Wśród materiałów operacji "Wisła", które obecnie znajdują się w IPN, jest porozumienie z 25 lutego 1967 r. zawarte w Moskwie przez ministra obrony PRL Mariana Spychalskiego i ministra obrony narodowej ZSRR marszałka Andrieja Grieczkę. Właśnie ta umowa przewidywała umieszczenie magazynów broni nuklearnej w Polsce. Składy wybudowano w latach 1967 - 1970 w Templewie niedaleko Trzemeszna Lubuskiego, Brzeźnicy-Kolonii koło Jastrowia oraz Podborsku niedaleko Białogardu. Polska sfinansowała budowę, Moskwa miała wyłączne prawo użytkowania magazynów.

Były to prawdziwe twierdze chronione przez jednostki specnazu i zamaskowane tak, że z satelitów wyglądały jak pagórki porośnięte lasem. Każdy kompleks mógł pomieścić 120 żołnierzy oraz 60 oficerów i techników.

Po co Sowieci trzymali głowice w Polsce? Chodziło o to, by broń jądrowa była umieszczona na pozycjach maksymalnie wysuniętych na Zachód, gotowa do natychmiastowego użycia. Opracowano szczegółowe plany, jak również instrukcje przekazywania głowic i bomb jednostkom LWP.

Z dokumentów wynika, że po rozpoczęciu wojny miały one wystrzelić 178 głowic w kierunku celów znajdujących się w Europie Zachodniej. Było pewne, że NATO odpowie kontruderzeniem. Sztabowcy Układu Warszawskiego zakładali, że może w nim zginąć nawet 53 proc. żołnierzy. O stratach wśród ludności cywilnej nie mówiono, jednak odwetowy atak Paktu Północnoatlantyckiego zmieniłby północno-zachodnią Polskę w atomową pustynię.

Tajemnicy strzeżono do końca. Jeszcze w marcu 1990 r. zastępca szefa Sztabu Generalnego i szef zarządu operacyjnego (czyli dowódca frontu polskiego) gen. dyw. Franciszek Puchała przekazywał dokumenty o kryptonimie Wisła swojemu następcy gen. bryg. Marianowi Robełkowi jako największy sekret. O operacji „Wisła” byli poinformowani tylko najważniejsi wojskowi. "Wiedziałem, co znajduje się w tych dokumentach" - potwierdził w rozmowie z nami były szef Sztabu Generalnego gen. Florian Siwicki, szef MON w latach 1983-1990.

W teczce "Wisła" są szczegółowe plany budowy składów broni jądrowej i ich kosztorysy. Zachowały się też upoważnienia do odbioru głowic wydane polskim oficerom przez Sztab Generalny Wojska Polskiego i lista 12 najwyższych rangą wojskowych dopuszczonych do tajemnicy. Wszystkie dokumenty opatrzono gryfem ściśle tajne.

Nieudane ćwiczenia
Wszystko zaczęło się od nieudanych ćwiczeń wojskowych w lutym 1965 r. Ich celem było wypróbowanie transportu broni jądrowej z ZSRR do zachodniej Polski w warunkach wojny. Operacją kierował sam gen. armii Paweł Batow, szef Sztabu Generalnego Armii Radzieckiej, ze strony polskiej zaangażowany był gen. bryg. Tadeusz Hupałowski. Na lotnisko w Debrznie przyleciały 4 radzieckie Su-7b. Do portu w Ustce przypłynął specjalny statek, z którego wyładowano głowice i przetransportowano na poligon w Drawsku oraz na lotnisko w Słupsku. Głowice transportowano także koleją z Brześcia na poligon w Bornem-Sulinowie, a nawet samochodami.

Pokaz gotowych do odpalenia rakiet operacyjno-taktycznych i taktycznych odbył się 26 lutego 1965 r. w Karwicach na terenie poligonu drawskiego, w obecności ponad 100 wyższych rangą oficerów polskich.
Nikt nie był zadowolony. System zawiódł: Były opóźnienia, a co gorsze rakiety podczas transportu były wyjątkowo łatwym celem dla przeciwnika. Tymczasem wojska rakietowe miały być gotowe do działania niemal natychmiast. Pozostawało więc tylko jedno wyjście. W Polsce musiały powstać składy głowic i bomb jądrowych. Konieczność wynikała z polityki Układu Warszawskiego, który przygotowywał się potajemnie do inwazji na Europę Zachodnią.

"Wszystkie ćwiczenia wojskowe Układu Warszawskiego, narady i plany dotyczyły jednego: w jak najkrótszym czasie podbić Europę" - podkreśla w rozmowie z DZIENNIKIEM admirał Ralph Reed, wiceszef US Navy za czasów prezydentury Jimmy Cartera i Ronalda Reagana.

Tajne porozumienie
Rok 1967 był rokiem złych wróżb. Związek Sowiecki wydawał niemal 2/3 swojego budżetu na zbrojenia. Moskwa przeprowadziła kolejny udany test unowocześnionej broni nuklearnej przygotowywanej do wyrzutni kosmicznych. Stało się to niemal dokładnie wtedy, gdy jej przedstawiciele ratyfikowali w Wiedniu kolejne porozumienia z Wielką Brytanią i krajami zachodnimi o pokojowym zagospodarowaniu przestrzeni kosmicznej.













W tym też roku zapadła decyzja, która stała się wyrokiem dla mieszkańców Polski. Przygotowania do umieszczenia broni jądrowej na terenie Polski zaczęły się jeszcze w 1966 r. Jednak formalne porozumienie międzyrządowe o "środkach podjętych w zakresie podwyższenia gotowości bojowej wojsk" zawarto w Moskwie 25 lutego 1967 roku. Podpisali je minister Obrony PRL Marian Spychalski i minister obrony narodowej ZSRR marszałek Andriej Grieczko.

Dokument mówił, że do połowy 1969 r. zostaną wybudowane trzy obiekty w rejonach Białogardu, Wałcza i Wędrzyna, w których będzie przechowywana amunicja jądrowa. Szefowie LWP oddali wielką przysługę Moskwie, która planując III wojnę światową, nie miała możliwości zbudowania takich magazynów w innych, ważnych strategicznie, częściach Europy.

"Trzeba pamiętać, że w tym czasie nie było jeszcze sowieckich wojsk w Czechosłowacji. Weszli tam dopiero po inwazji w 1968 roku" - podkreśla prof. Andrzej Paczkowski.
Na konsekwencje decyzji nie trzeba było czekać zbyt długo.

"Wasz kraj stał się celem pocisków atomowych NATO. Z chwilą sowieckiej inwazji na Zachód miały one spaść na terytorium Polski Zachodniej i Środkowej, by zniszczyć ewentualne obiekty jądrowe i powstrzymać marsz wojsk sowieckich" - tłumaczy DZIENNIKOWI gen. William Odom, szef wywiadu wojskowego Stanów Zjednoczonych, w czasach prezydentury Reagana.

Sowieckie magazyny
Budowa tajnych magazynów zaczęła się jeszcze w 1967 r. Zaprojektowali je Sowieci i oni dostarczyli wyposażenie. Jednak to Polska płaciła za wszystko -w sumie 180 mln złotych. Budowę prowadziły jednostki WP m.in. z Piły -pod oficjalną przykrywką, że konstruują tajne obiekty dla wojsk łączności.

Obiekty wybudowano w latach 1967 -1970: w Templewie niedaleko Trzemeszna Lubuskiego (Obiekt 3003), Brzeźnicy-Kolonii koło Jastrowia (Obiekt 3002) oraz Podborsku niedaleko Białogardu (Obiekt 3001). Polscy inżynierowie wojskowi zakończyli prace 30 stycznia 1970 r. Zachowały się trzy protokoły państwowej komisji odbioru i przekazania do eksploatacji zakończonej budowy. Potem obiekty przejęli Sowieci.
Każdy z kompleksów przypominał twierdzę. Mógł pomieścić 120 żołnierzy, 60 oficerw i techników. Na ich terenie znajdowały się po dwa składy "materiałów wybuchowych i środków detonujących", budynki administracyjne i koszarowe oraz garaże i magazyny paliw.

"Każdej bazy chroniła jednostka Specnazu" - opowiada chcący zachować anonimowość oficer Armii Czerwonej, który dowodził bazą w Templewie. "Z satelitów teren wyglądał jak pagórki porośnięte lasem, a na spadochroniarzy była zastawiona przez nas pułapka w postaci rzędów metalowych słupów, które uniemożliwiały im bezpieczne lądowanie" - podkreśla.

Całość była otoczona potrójnym drutem kolczastym podłączonym do wysokiego napięcia. Drogi asfaltowe i betonowe przykrywała z góry siatka maskująca. Do dziś zachowały się podtrzymujące je resztki metalowych pierścieni.

"Broniło ich kilkanaście lekkich schronów z bronią maszynową i mur ze strzelnicami" - opowiada historyk Janusz Molke, badacz zajmujący się fortyfikacjami wojennymi. Molke był w Templewie w latach 90., ale nie wiedział wtedy, do czego służyły bunkry.

Wnętrza magazynów z bronią nuklearną strzegły cztery pary stalowych drzwi o grubości pół metra, otwierane były za pomocą mechanizmu hydraulicznego i silników. Do budowy pomieszczeń użyto żelazobetonu. Wszystkie sale wyposażone były w mierniki promieniowania, tzw. liczniki Geigera.

Uderzenie na Zachód

W połowie lat 80. w magazynach tych znajdowało się 178 ładunków jądrowych (po około 60 w każdym), z tego 14 głowic o mocy 500 kt, 35 o mocy 200 kt, 83 o mocy 10 kt, a ponadto 2 bomby lotnicze o mocy 200 kt, 24 o mocy 15 kt i 10 o mocy 0,5 kt. Dla porównania, bomba zrzucona na Hiroszimę w 1945 r. miała moc 15 kt.

W przypadku wojny miały być one wydane polskim jednostkom.

Polskie wojska rakietowe miały ostrzeliwać bronią jądrową Zachód w czasie inwazji Układu Warszawskiego. Proszę pamiętać, że w doktrynie Układu Warszawskiego do połowy lat 80., do czasu dojścia do władzy Gorbaczowa, nie przewidywano żadnych operacji wycofywania. Należało iść tylko na przód - podkreśla historyk prof. Andrzej Paczkowski.

Głowice miały trafić m.in. do brygad artylerii wyposażonych w rakiety operacyjno-taktyczne (także Scoud). Te jedne z najtajniejszych jednostek stacjonowały w Orzyszu, Choszcznie, Biedrusku i Bolesławcu. Ładunki jądrowe miały być dostarczone także do wojsk lotniczych.

DZIENNIKdotarł do dokumentu: Schema wedenija WP prokazow wydaczy jadernych bojepripasow razblokirowki i primenenije jadrnogo orużja. Opisuje on tryb wydawania przez sztab generalny ZSRR głowic jądrowych Polakom i kody zezwalające na ich użycie.

Według planów z połowy lat 70. zmasowany atak jądrowy na kraje NATO miał trwać około godziny. W tym czasie polskie jednostki miały użyć 131 ładunków jądrowych: w tym 100 rakiet (36 operacyjno-taktycznych o zasięgu do 300 km i 64 taktycznych o zasięgu do 65 km ), a także i 31 atomowych bomb lotniczych. Po tym wstępie do szarży miały przystąpić wojska pancerne.

Liczono się także z ogromnymi stratami własnymi. Zachód musiał bowiem odpowiedzieć kontruderzeniem jądrowym. Z opracowań z początku lat 70. wynika, że straty wojsk ZSRR i sojuszników mogły sięgnąć 53 procent. O ludności cywilnej nie mówiono, ale wiadomo, że większość NATO-owskich rakiet miała spaść właśnie na Polskę.
To był jedyny sposób, by powstrzymać inwazję Sowiecką. Po Polsce zostałby rów atomowy - mówi nam generał Odom.

Sekret do końca
Przez całe lata władze państwowe PRL twierdziły, że broni atomowej na terenie Polski nie ma. Co więcej, Polska co jakiś czas zgłaszała na forum międzynarodowym inicjatywę denuklearyzacji, domagając się likwidacji baz wojskowych z bronią jądrową na terenie zachodnich Niemiec - przypomina prof. Paczkowski. Podkreślano zawsze, że Polska jest czysta.

Pierwszy raz o głowicach jądrowych na terenie Polski mówił dowódca Północnej Grupy Wojsk ZSRR gen. Wiktor Dubynin. Rok później potwierdzał to rzecznik polskiego. Problem w tym, że do tej pory nie było żadnych szczegółowych dokumentów potwierdzających te słowa. Teczka Wisła nie tylko potwierdza fakt składowania ładunków jądrowych na terenie Polski, ale wskazuje liczb głowic i dokładnie określa, gdzie je trzymano. Są w niej także szczegółowe procedury przekazywania ładunków jądrowych Ludowemu Wojsku Polskiemu.

W PRL-u tylko 12 polskich najwyższych wojskowych wiedziało o tajnej operacji Wisła. Do dziś były szef Sztabu Generalnego gen. Florian Siwicki jest oszczędny w słowach: Wiedziałem o tym, co znajduje się w dokumentach tej operacji - powiedział DZIENNIKOWI. Innych komentarzy odmówił.