To Paweł Miter - ujawnia "Wprost". Człowiek, który zasłynął tym, że otrzymał dobrze płatną pracę w TVP, powołując się na znajomość z prezydentem. Mężczyzna używał wówczas skrzynki udającej skrzynkę e-mailową szefa prezydenckiej Kancelarii Jacka Michałowskiego.

Reklama

Od dłuższego czasu interesowałem się sprawą Amber Gold - wyjaśnia Miter w rozmowie z "Wprost". Jak przyznaje, do sędziego Ryszarda Milewskiego dzwonił trzy razy. Przedstawiał się jako asystent ministra Tomasza Arabskiego z kancelarii premiera.

Stwierdziłem, że dzwonię w związku z ważną sprawą dla pana premiera. On powiedział, że domyśla się, iż dzwonię w sprawie Amber Gold. Oznajmił, że oczekiwał kontaktu, bo oni nie wiedzą do końca co mają robić z tą historią - relacjonuje Paweł Miter. - Powiedziałem, że pan premier chciałby się w sprawie Amber Gold spotkać z nim i kilkoma innymi sędziami z Gdańska. Ucieszył się. Stwierdził, że oczekiwał jakiejś reakcji, bo ma ważne informacje dla pana premiera. Informacje, którymi nie był zainteresowany minister Gowin podczas sierpniowej wizyty w Gdańsku.

Miter zapewnia również, że nie jest pracownikiem "Gazety Polskiej Codziennie", która opisała prowokację. Jak tłumaczy, pozostaje jedynie w ścisłym kontakcie z autorem artykułu.

Przyznaje również, że to od niego pochodzi fałszywa notatka Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego o akcji "Ikar", która rozpętała aferę wokół Amber Gold. To on dostarczył ją do Marcina P., prezesa firmy finansowej.

Ta nieszczęsna notatka wyszła ode mnie. Nieszczęsna, bo też mam wobec tego dokumentu wątpliwości. Mam na ten temat swoją teorię, ale to nie jest czas, by o tym mówić - podsumowuje Paweł Miter.

Na pytanie, czy uważa się za dziennikarza, odpowiada: - Należę do Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy. Pytanie, czy dziennikarz musi mieć etat w mediach? Bo jeśli musi, to ja tym dziennikarzem nie jestem.