- Dysponujemy armią przeszkolonych, uzbrojonych ludzi. Możemy się przydać Polsce, jeśli będzie taka potrzeba - deklaruje Beniamin Krasicki, wiceprezes Polskiej Izby Ochrony, prezes firmy City Security. W poniedziałek przedstawiciele branży już po raz drugi w tym miesiącu stawili się w BBN. Jak się dowiedział dziennik.pl inicjatywa wyszła z kręgów Biura, które dostrzegło potencjał obronny w 293 tys. pracowników firm ochroniarskich.

Reklama

Przeszkoleni i uzbrojeni

Pozwolenia na broń ostrą ma 81270 ochroniarzy. W firmowych magazynach leży 45 tys. sztuk broni - krótkiej i długiej. Wielu pracowników branży ma także osobiste pozwolenia i prywatną broń. - Na spotkaniu będziemy referować specjalistom ds. bezpieczeństwa i obronności, czym możemy służyć, a oni będą się zastanawiać, w jaki sposób zgodny z prawem tę naszą siłę można wykorzystać - tłumaczy Krasicki.

A jest skąd tę siłę wydobywać. W Polsce działa 5100 agencji ochrony - tych dużych i tych całkiem malutkich. Z czego 57 ma certyfikat bezpieczeństwa przemysłowego wydawany przez ABW lub SKW. To oznacza mniej więcej tyle, że zostały one prześwietlone przez państwowe służby i uznane za godne zaufania - nie niosą zagrożeń kontrwywiadowczych, nie są związane z grupami przestępczymi, wywiązują się ze zobowiązań finansowych wobec państwa. Zostały dopuszczone do tajemnicy państwowej i mogą np. ochraniać tak strategiczne firmy, jak zakłady zbrojeniowe, energetyczne etc. W razie wojny z litery prawa ochronę takich obiektów przejmuje wojsko, ale ochroniarze w dużej mierze mogliby je odciążyć.

Reklama

Po pierwszym spotkaniu ochroniarzy z ludźmi BBN w sieci kpiono, że "niepełnosprawne dziadki" nie obronią Polski. Tyle że nikt nie oczekuje, by zrobili to w pojedynkę - mogą jednak pomóc. Zwłaszcza, że wśród ochroniarzy z pozwoleniem na broń ponad połowa to młodzi, sprawni, mający wyszkolenie i certyfikaty faceci. Jednak przydać się mogą także ci starsi i mniej sprawni, ale za to często z przeszłością w służbach mundurowych. A to może przydać się w realiach wojny hybrydowej, którą obserwujemy na Ukrainie. By walczyć, nie trzeba siedzieć w czołgu - można wyłuskiwać "zielone ludziki", demaskować dywersantów i przesyłać informacje o nich wojsku. Stricte wywiadowcza robota.

CZYTAJ WIĘCEJ o tym, na czym polega WOJNA HYBRYDOWA >>>

Skazani na ochronę

Reklama

Nasz kraj jest w tej niesympatycznej sytuacji, że choć zniesiono zasadniczą służbę wojskową (w 2008 roku odbył się ostatni pobór do wojska), to nie towarzyszyło temu wsparcie organizacji proobronnych czy szkolenie cywili na wypadek zagrożenia. Nie jesteśmy Szwajcarią, gdzie każdy dorosły obywatel potrafi się posługiwać bronią, nie mamy zastępów ratowników medycznych. Obrona terytorialna także de facto nie istnieje. Na pierwszy rzut oka jesteśmy zdani na siebie.

Biorąc pod uwagę badania opinii społecznej wykonane przez agencję Ibris największa ochota do obrony ojczyzny jest na wschodnich flankach kraju. Najmniejsza na zachodnich. Centralna Polska jest niezdecydowana. W tej sytuacji okazuje się, że jedyną ogólnokrajową siłą, na której możemy się oprzeć w razie zagrożenia (prócz nielicznych społecznych organizacji militarnych jak np. świetny kompetencyjnie Strzelec, niektóre zastępy harcerzy), są zastępy ochroniarzy. Niedocenianych, źle opłacanych, ale dysponujących potencjałem.

Od ochroniarza do obrońcy

Propozycje branży są konkretne. Aby w pełni wykorzystać potencjał najlepiej przygotowanych ochroniarzy, należy ich doszkolić. Zwłaszcza tych, którzy zajmują się zabezpieczeniem obiektów użyteczności publicznej, strategicznych zakładów oraz miejsc, gdzie przebywa wielu ludzi (lotniska, dworce, galerie handlowe). Jak mówi Beniamin Krasicki, to się przyda nie tylko w kontekście niebezpieczeństwa wojennego, ale także w obliczu zagrożenia terrorystycznego.

Szkoleniem miałoby się zająć wojsko, a jego zakres obejmowałby działania antyterrorystyczne, ratownictwo, strzelanie czy ewakuację ludności cywilnej z obiektów zagrożonych. Już po wszystkim ochroniarze nie dość że sami byliby bardziej przydatni, to mogliby szkolić ludność cywilną. A w razie realnego zagrożenia - organizować samoobronę.

Z sondażowych rozmów przeprowadzanych przez szefów firm ochroniarskich wśród załogi wynika, że jest zainteresowanie (PIO rozesłała do swych członków ankietę - czeka na wyniki). - Chęć uczestnictwa tych ludzi oceniam bardzo wysoko - deklaruje wiceprezes PIO. I dodaje, że poza tym wiele z firm ochroniarskich chciałaby się czymś zasłużyć społeczeństwu i państwu, a więc zdobyć poważanie i prestiż.

To punkt widzenia branży - dla obywateli istotne może się okazać, że jeśli wróg zapuka do naszych granic, szansą na zorganizowanie działań obronnych mogą być właśnie ci mało poważani "ciecie". Na to jednak potrzeba pieniędzy i kilku rozwiązań prawnych dotyczących np. noszenia i używania broni. Choć w sytuacji bezpośredniego zagrożenia zapewne będzie obowiązywała zasada: bagnet na broń. I dobrze by było, żeby tej broni i ludzi, którzy potrafią się nią posługiwać, było jak najwięcej.