Kraków, ulica Szewska, środa wieczór. W piwnicy pod knajpą Moliere 70 osób, głowa przy głowie, słucha młodego człowieka w granatowym garniturze. Ścisk. Duszno. Pod ceglanym sklepieniem słuchacze wyglądają jak pierwsi chrześcijanie: skupieni, spoceni, milczący, przejęci walką ze Złem. Zło jest blisko - kilkanaście metrów od restauracji Moliere, w redakcji lokalnej "Wyborczej", w TVN, w rządzie i u czerwonych. Ale w piwnicy, na zebraniu klubu "Gazety Polskiej", sami swoi. W korytarzu dym z papierosów, gorąco od silnych świateł. Spotkanie z Pawłem Zyzakiem, promocję książki "Lech Wałęsa - idea i historia" kręcą trzy telewizje. Dziennikarka z TVN na wszelki wypadek chowa mikrofon z logo stacji.
O-pusz-czaj! O-pusz-czaj!
Na scenie czuje się swobodnie. Z mikrofonem w dłoni nad tłumem siwych głów wygląda jak prowadzący talk-show w domu spokojnej starości, a nie jak ten, kto właśnie rozpętał dyskusję o zamknięciu IPN: "O Lechu Wałęsie mówi się i pisze z niemałym patetyzmem. Ale jeśli posłucha się jego wywiadów, ten człowiek nie ma nic ciekawego do powiedzenia, nie ma wyrazistych poglądów ani kulturalnej i trafnej mowy" - głosi Zyzak. "W jego historii nic się nie zgadza - historia jego rodziny, jego edukacji, zawodów miłosnych, religijności".
Sala szumi z aprobatą. Pytanie: czy ktoś już panu groził? Na razie tylko w internecie. Pod informacjami o książce Pawła Zyzaka wpisują się setki ludzi, wariaci też, wiadomo. Starsza pani w skórzanej kamizelce: "Chciałam pana bronić na forum w Onecie, ale mi blokują. Trzy razy próbowałam".
Ktoś wspomina o wyjeździe Wałęsy z Polski. "O-pusz-czaj! O-pusz-czaj! Po-pie-ra-my!" - skanduje wesoło cała sala. "A ja panu powiem, że ojcem ostatniego dziecka Wałęsy nie jest wcale Wałęsa!" - rzuca jeden ze słuchaczy. Wszyscy wybuchają śmiechem. Paweł Zyzak uśmiecha się pod nosem: "Pozostawię bez komentarza".
Po spotkaniu młoda blondynka w brązowym wdzianku wzdycha: "Niezły jest. Takie ciacho". Autor ląduje w bocznej piwnicy, otoczony wianuszkiem siwych klubowiczów. Nie sposób się do niego dopchać. Dyskutanci podsuwają mu kotleta z frytkami i piwo. Przy piwie - wciąż o Wałęsie.
Mistrz ping-ponga incognito
Wiadomości z ostatnich dni związane z nazwiskiem Zyzak: Lech Wałęsa po publikacji książki Pawła Zyzaka rozważa oddanie Nagrody Nobla i wyjazd z kraju. Premier mówi o możliwości rozwiązania IPN, a były prezydent - o Instytucie Kłamstwa Narodowego. Szef IPN ogłasza więc, że Aleksander Kwaśniewski to TW "Alek". Minister szkolnictwa wyższego zarządza kontrolę, która sprawdzi, kto zatwierdził pracę magisterską Zyzaka (na jej podstawie powstała książka).
Powód zamieszania? W książce - oprócz oskarżenia Wałęsy o współpracę z SB - anonimowe źródła opowiadają o byłym prezydencie jako nożowniku, obszczymurku, ojcu nieślubnego dziecka. Facecie, który dla żartów sika do kościelnej kropielnicy. Kim jest źródło politycznego tsunami? Oszołomem, pisowskim aparatczykiem z IPN? Rzetelnym badaczem? Historykiem amatorem?
Jedyną wiarygodną relację o dzieciństwie Pawła Zyzaka można znaleźć w archiwum "Wyborczej". Raczej nie jest zmanipulowana, potwierdza ją sam Zyzak.
Rok 1998, lato. W hali przy ul. Startowej w Bielsku w tenisa stołowego gra 35 chłopców. Mają od 9 do 18 lat. System rozgrywek - każdy z każdym. Po wszystkich meczach ogłaszany jest zwycięzca. W grupie młodszej wygrywa 14-letni Paweł Zyzak. Do czasu zwycięstwa występuje jednak pod innym nazwiskiem. "Bo się wstydziłem" - tłumaczy potem. No ale jak wrócić do domu z dyplomem wypisanym na cudze nazwisko? Wreszcie podaje prawdziwe dane.
Po historii z medalem za ping-ponga przez osiem lat archiwa nie wspominają ani słowa o Zyzaku. Ale czy archiwa to wszystko? "W toczonym od kilkudziesięciu lat sporze między zwolennikami i przeciwnikami tak zwanej oral history (historii mówionej) stanąłem po stronie tych pierwszych. Oral history to technika badawcza we współczesnej praktyce historycznej opierająca się na zbieraniu ustnych relacji świadków wydarzeń historycznych i przeświadczeniu, że ludzka pamięć może być równie wartościowym źródłem historycznym jak dokumenty archiwalne" - napisał historyk we wstępie do książki "Lech Wałęsa - idea i historia".
Pojechałem do Bielska-Białej, żeby stanąć po stronie współczesnej praktyki historycznej i posłuchać, co się mówi o Zyzaku w jego rodzinnym mieście.
Kiedy obraduje Okrągły Stół, Paweł ogląda bajki o smerfach. Starzy znajomi pamiętają: ministrantem zostaje tuż po komunii. Będzie nim przez następnych 10 lat. Z czteropiętrowego bloku na ulicy Łukasińskiego, w której mieszka rodzina Zyzaków, do parafii świętego Brata Alberta idzie się trzy minuty. W domu są jeszcze młodsi brat (dziś studiuje) i siostra. Zdarza się, że w wakacje wszyscy dorabiają przy myciu owoców u znajomego. Ojciec po wprowadzeniu stanu wojennego brał udział w strajku, to właśnie w Piaście milicja groziła górnikom zalaniem kopalni. Od tamtej pory na widok komunisty w telewizorze wyraża się niecenzuralnie.
Paweł kopie piłkę w drużynie bielskiego BKS (bo to klub prawicowy od zawsze). Jest skromny, raczej cichy. Już w podstawówce żyje polityką. Debatę Wałęsy z Tymińskim pamięta jak przez mgłę, ale w 1995 roku ogląda przed wyborami telewizję z ojcem. Widzi, jak Wałęsa obrzuca błotem Kwaśniewskiego. W 2000 r. namawia starszego o dwa lata kolegę, żeby głosował na Wałęsę. Rozlepia w Bielsku plakaty "Kwasula - The Red Vampire". Wałęsa to wciąż symbol "Solidarności", symbol przemian.
Rower się obtłukł przypadkiem
Jak doszło do metamorfozy? "Po prostu zaczęły do mnie docierać pozapodręcznikowe wiadomości na temat Wałęsy" - Zyzak waży słowa. "O czarnej teczce Tymińskiego, o Wachowskim, o agencie <Bolku>. Zacząłem się zastanawiać, czy człowiek o takiej umysłowości, takim sposobie wypowiedzi, jaki obserwowałem w telewizji, mógł obalić komunizm, czy mógł być TW? Po tak zwanej aferze Rywina pojawiła się moda na Wyszkowskich, Gwiazdów, pierwszy raz od 1981 roku w pozytywnym kontekście. Okazało się, że mają równie piękne, a momentami piękniejsze życiorysy od takich postaci jak Lech Wałęsa, Bronisław Geremek czy Tadeusz Mazowiecki absorbujących prawie całą legendę <Solidarności>" - mówi z błyskiem w oku.
Znajomy Pawła, mieszkaniec ulicy Krakowskiej: "Jak dojrzewał? W jego bloku mieszkała siostra Grażyny Staniszewskiej z <Solidarności>, senator Unii Demokratycznej. Czasem pani senator przyjeżdżała do niej na rowerze, przypinała go do trzepaka. A trzepak to była jedyna na podwórku bramka. No i tak się parę razy zdarzyło, że jej się ten rower obtłukł. Przypadkiem, rzecz jasna.
Marzena Kłapcia, siostra senator Staniszewskiej: "Nikogo za rękę nigdy nie chwyciliśmy, ale zgadza się, ktoś parę razy niszczył rower siostry".
Paweł zdaje do technikum elektronicznego. Wyróżnia się w grupie, dyskutuje z historyczką. Twierdzi, że uczy ze skryptów z komunistycznych studiów. Zamiast na piwo z kolegami raz w tygodniu chodzi na spotkania duszpasterstwa młodzieży. Szkoła? "Koszary" - mówi jeden z jego kolegów. "Armia facetów, jedna dziewczyna. Dramat".
Fragment książki Zyzaka o Wałęsie z czasów jego pobytu w męskiej zawodówce: "Grzeczni synowie chłopscy żyli spokojnie i od początku integrowali się ze sobą. W odróżnieniu od nich Wałęsa siedział z piwem w ręku na murku przy sklepie i systematycznie kontemplował". "Żeby nie zwariować, chodziliśmy popatrzeć na dziewczyny ze szkoły handlowej po drugiej stronie ulicy. Siadaliśmy na murku. Piwo? Nie. Myśmy tak po prostu siedzieli" - opowiada kolega Zyzaka.
Panowie, to jest krucjata
W technikum trafia do Ligi Republikańskiej, zaraz potem do Forum Młodych, młodzieżówki PiS. Ciągnie go to, co historyczne, odrzuca to, co komunistyczne. Dla Pawła czas jakby stanął w latach 30. ubiegłego wieku. Deklaruje: jestem kimś między piłsudczykiem a narodowcem. Nie zna słowa kompromis. Od kolegów z PiS wymaga jednego: żeby równali krok. "To jakość, a nie ilość powinna stanowić o sile FM PiS, tak samo jak decydowała o sile polskiej husarii, która wielokrotnie zwyciężała wrogów od trzech do siedmiu razy liczniejszych. Przed nami krucjata w walce o zachowanie polskich tradycji i wartości. Nie jest to wyprawa natury charytatywnej, ale ideowej" - pisze w partyjnej gazetce.
Przez trzy lata, do 2006 r., redaguje pisowskie pismo "Zapis Śląski". Wcześniej pisze w "Zakazie Skrętu w Lewo", powiela własne pisemko "W prawo zwrot". Ma dryg do redagowania. Dawny działacz "Solidarności" Henryk Urban pamięta wywiad, w którym powiedział, że nauczyciele powinni traktować uczniów po ojcowsku: jak trzeba - to przytulić, jak trzeba - to rózgą. Kiedy zobaczył wywiad w druku, lekko się zdziwił: wyszło na to, że zapowiedział starania o powrót kar cielesnych do szkół.
Zły straszy na stadionie
Debiut, który pamiętają jego koledzy z PiS, to artykuł "Czy diabeł jeździ na Woodstock?". W 2003 r. osiemnastoletni Paweł demaskuje Jurka Owsiaka. Pojawia się na Przystanku Woodstock przebrany za punka. Obraz moralnej zgnilizny przerasta jego oczekiwania. Oprócz prawdziwych punków i lewaków odkrywa krysznitów ("udowodniono im wiele przestępstw takich jak handel bronią, narkotykami, zabójstwa w łonie samej sekty"). W tekście Zyzaka rowy wypełniają ciała pijanych i zaćpanych przystankowiczów.
W 2004 r. w kolejnym artykule gromi działający w Bielsku-Białej Klub Gaja: na skalę ogólnopolską niesie ratunek koniom, na skalę regionalną terroryzuje sprzedawców karpi przed Bożym Narodzeniem.
Domagał się od prezydenta Bielska-Białej, żeby jego urzędnicy przestali prenumerować "Gazetę", bo ta propaguje nienawiść do państwa polskiego. W piśmie śląskiego PiS, w tekście o homoseksualistach, stwierdził: "Diabeł nie mógł wykończyć Kościoła za pomocą ludzi, chce to zrobić za pomocą <zwierząt>".
Zrobiła się afera: pisowski bojówkarz uważa że homoseksualiści to zwierzęta i wysłannicy diabła. Zyzaka do dziś denerwuje ta łatka (ostatnio tekst o pedałach-zwierzętach powtórzyły wszystkie media), ale jest spokojny, bo na atak był przygotowany. I wie, kto atakuje: ludzie, którzy broniąc Wałęsy, bronią powielanych przez siebie mitów.
Ale diabła Zyzak widzi też w polityce i sporcie. Stadiony są pełnie chamstwa i łajdactwa. To "gratka dla diabła, największego fana człowieka". Kogoś, kto tylko czyha na nasz upadek po to, by mógł kolejny raz potwierdzić sens swojego istnienia. Nosicielami diabła są homoseksualiści. Diabłem wcielonym są dziennikarze. Jak uniknąć diabłów z "Wyborczej"? Zabezpieczyć się dobrym dyktafonem cyfrowym (już od 200 zł) albo stoczyć heroiczną walkę sądową. "Łaknącym zemsty radzę odczekać jeszcze kilka miesięcy, bo w IV RP diabeł będzie ledwo wiązał koniec z końcem" - radzi w gazetce.
"Co pan tak o tym diable?" - pytam Zyzaka. Bagatelizuje: to zabieg stylistyczny, motyw przewodni felietonów. Poza tym zło nie bierze się samo z siebie, prawda?
Nająłeś się za psa, to szczekaj
PiS w Bielsku-Białej - jeden z najbardziej radykalnych i konserwatywnych w Polsce. Paweł czuje się w nim jak ryba w wodzie. "Powiem panu tak: jest cicha umowa. Nie rozgłaszamy tego, żeby nie robić afery" - mówi jeden z dawnych kolegów Zyzaka. Jaka umowa? Kto się z kim umówił? "Nasza. W PiS. Nie kupować <Wyborczej>, nie tankować na Łukoilu, nie kupować mebli z Ikei". Z tymi meblami to nie rozumiem. Dawny kolega Zyzaka patrzy na mnie z politowaniem: "Promocja homoseksualizmu! Widział pan w folderze Ikei przykładną rodzinę ze Szwecji? Dwóch tatusiów i córeczka?"
Paweł Zyzak dojrzewa i wie, że namawianie do głosowania na Wałęsę było błędem. Organizuje projekcję filmu "Plusy dodatnie, plusy ujemne" o tajnym współpracowniku "Bolku". Zaprasza reżysera filmu Grzegorza Brauna. Coraz mocniej interesuje się Wałęsą i coraz mocniej go nienawidzi. Po godzinach wkuwa historię, chce zdawać na UJ.
W 2006 roku, już jako student historii, startuje w wyborach do rady miasta i w tym momencie kończy się jego przygoda z PiS. "Poszło o miejsce na liście wyborczej" - zdradza jeden ze starszych kolegów Zyzaka. "Paweł miał drugie miejsce, ale nasi szefowie pokłócili się i przy rejestrowaniu list przesunęli go na trzecie miejsce. To oznaczało jedno: chłopak był bez szans. Złożył rezygnację z członkostwa w partii. Do dzisiaj ma żal do starych pisiorów".
Paweł Zyzak o historii z listą nie chce mówić: "W pewnej chwili po prostu zdecydowałem, aby w pełni zaangażować się w badania historyczne. Czy wrócę do polityki? Każdy historyk badający dzieje, opisujący losy wybitnych postaci próbuje wczuć się z swojego bohatera, zastanawia się, jak on by na jego miejscu postąpił i rozwiązał dany problem. Zapewne każdego historyka korci możliwość kreowania rzeczywistości zamiast jej recenzowania. Ważne, by na danych etapie życia uczciwie powiedzieć, kim się jest".
Nie ciągnie pana do polityki? "Uważam się za historyka, a planowanie konwersji na zawód polityka mogłoby wypaczać moje podejście do zawodu" - wzrusza ramionami.
Zasłużony działacz "Solidarności" z Bielska: "Polityka jest czasem brutalna: nająłeś się za psa, to szczekaj. Czasem trzeba przełknąć porażkę i działać dalej. Ale tak naprawdę nigdy polityki nie porzucił. Na tym właśnie polega jego problem".
Lokalny działacz PiS: "Ma ciągoty przywódcze. Kilka lat temu działał w duszpasterstwie młodych. O to, kto będzie rządził tą grupą, pobił się z kolegą. Na pięści. Jedna z dziewczyn chciała ich rozdzielić, dostała cios w oko. Potem przepraszał ją, przynosił kwiaty. Ale do duszpasterstwa nie wrócił. Kpił z dawnych kumpli. Mówił o nich <kółko różańcowe>".
Co to za życie bez prawdziwych wyzwań
Po aferze z wyborami Paweł Zyzak nudzi się na historii. Przyspiesza studia: dwa lata robi w ciągu jednego. Specjalizacje: archiwistyczna i nauczycielska. Od biedowania choruje na awitaminozę. Łuszczą mu się paznokcie i chudnie. Ale ma ideę. Kończy magisterkę o Wałęsie. Zbiera materiał do książki.
Rok 2008 to przełom. Broni pracę magisterską, żeni się z koleżanką z polonistyki Esterą. Rodzi im się Filip. Żona z dzieckiem mieszkają pod Bielskiem, Zyzak szuka pracy. Chce zostać nauczycielem. O Bielsku może zapomnieć, wszyscy pamiętają go jako bojówkarza PiS. Kiedy kuratorium dowiaduje się, kto jest kandydatem na etat, dyrektorka szkoły dostaje czerwone światło.
Wraca do Krakowa. Składa podanie o przyjęcie do pracy w IPN. Jako archiwista może zarobić dwa tysiące na rękę. Pięć dni w tygodniu waletuje po znajomych, w piątek wraca do rodziny. Aż w marcu 2009 roku wydaje książkę.
Dzwonię do rodziców Zyzaka, chcę porozmawiać o Pawle. Odbiera ojciec: "Ja się na tematy polityczne nie będę wypowiadał! Do widzenia!"
Mówi zasłużony działacz "Solidarności" z Bielska: "Spotkałem go już po tym, jak opublikował pierwszy rozdział w <Arcanach>. Mówiłem mu: zostaw ten magiel. Po co te historie o nieślubnych dzieciach? Ale to polityka, a on zawsze się rwał do polityki. Nawet mnie nie słuchał".
Po spotkaniu klubu "Gazety Polskiej" rozmawiam z 24-letnim historykiem. W koszuli za dużej o dwa numery nie traci rezonu. Odbiera komórkę: rodzice właśnie oglądają telewizję. Wszyscy na okrągło o Zyzaku. "Książka? Nie stawiałem sobie żadnych barier. Nie żyjemy w totalitaryzmie, nie ma cenzury" - prycha. Spacerujemy, a on mówi o przepaści między oligarchią i biednymi ludźmi. O betonowym pośle PiS: że to liberał, popierał podatek liniowy.
Żałuje, że urodził się trochę za późno. Bo ludziom z Sierpnia, z Powstania, zawsze o coś chodziło. O sprawę. O prawdę. O wartości.
Ma pan ulubioną książkę? Jakiś bohater kręcił pana w podstawówce? - pytam. "Bo ja wiem? W szkole zawsze czytałem lektury... Okej, <Kamienie na szaniec>".
A w "Kamieniach" Pawła Zyzaka kręci ideowość, pryncypializm i odwaga młodego pokolenia, które, gdyby nie komunizm, stanowiłoby późniejsze elity. Co zrobi, jeśli go wyleją z IPN? Schodzimy z wysokiego C. Zyzak się usztywnia: "To sprawa poufna między mną a pracodawcą".
Kogoś ty, Heniu, sobie wychował
Paweł Zyzak nie śledzi zamieszania wokół książki. O tym, kto i co powiedział na temat Zyzaka, donoszą mu rodzice i żona. Nie ma telewizora, nie ma czasu - praca, plany spotkań w klubach "Gazety Polskiej", wywiady, telefony od dziennikarzy.
Dzień po naszej rozmowie od pracy magisterskiej Zyzaka odcina się rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Dokładnie: od cytowania anonimowych źródeł. "To wpadka" - kwituje Karol Musioł. W Bielsku-Białej newsy o Zyzaku śledzą tylko ci, którzy go pamiętają z czasów, gdy bardziej niż w historię angażował się w ping-ponga albo zwalczanie komunistów.
Na stacji BP przy wjeździe do miasta spotykam się z brodatym Henrykiem Urbanem, legendą lokalnej "Solidarności", dzisiaj działaczem PiS. O Pawle - wstrzemięźliwie (Urban zna się z rodziną, nie chce wychodzić przed szereg), ale tylko dobrze. W końcu w duszpasterstwie był jego opiekunem. Niektórzy mówią, że ideowym patronem.
Do stolika przy którym rozmawiamy dosiada się kilku byłych działaczy "Solidarności". Dla wszystkich Wałęsa to "Bolek". Ale na nieślubne dzieci i sikanie do kropielnicy zgodnie się krzywią. "Miałem jechać w piątek do Warszawy, na konferencję w sprawie Okrągłego Stołu" - wzdycha jeden. Ale konferencji nie będzie, po publikacji książki Zyzaka Wałęsa odwołał udział w spotkaniu, a marszałek Sejmu całą imprezę. "Kogo ty żeś sobie, Heniu, wychował?" - śmieje się jeden z działaczy. Urban uśmiecha się z widocznym wysiłkiem.