Grzegosz Osiecki, Tomasz Żółciak: Wygrał pan w Warszawie, PiS w kraju. Co jest ważniejsze?
Rafał Trzaskowski: Ale to nie tylko Warszawa, to Łódź, Wrocław, Poznań i zwycięskie pierwsze tury w wielu miastach i miasteczkach. Możliwość utrzymania wielu miast i miasteczek z dala od PiS to niesamowity sukces.
Ale strata przynajmniej sześciu sejmików.
Nie będę czarował rzeczywistości. Jednak nikt mi nie powie, że utrzymanie przez PO władzy w 10 województwach i wygrana w największych miastach w I turze to zwycięstwo PiS. Nawet jeśli przyjmiemy, że w skali kraju oni zdobyli 33 proc. głosów, a my 26 proc. Przez ostatnie miesiące tłumaczyłem dziennikarzom, że istnieją dwie rzeczywistości. Jest bańka medialno-twitterowa i życie na ulicach Warszawy. W trakcie spotkań z mieszkańcami stolicy widać było, że nie ma poparcia dla PiS, że ludzie są wkurzeni, a przede wszystkim chcą pozytywnej rozmowy o programie. Wiedziałem, że będzie totalna mobilizacja i Patryk Jaki tych wyborów nie wygra. Ale nie spodziewałem się, że będzie jedna tura. Wypalenie PiS jest nieprawdopodobne. Przecież pamiętamy, jakie były sondaże: ok. 40 proc. poparcia dla PiS, poniżej 20 proc. dla opozycji.
Reklama
Ale te mówiły o wyborach parlamentarnych. Lokalne PiS wygrał, osiągając najwyższy wynik od 2002 r. To nie porównywanie jabłek z pomarańczami?
Wydaje mi się, że nie. Przykład miast pokazuje stopień odrzucenia PiS i mobilizację naszego elektoratu. Ten zły trend dla PiS widać także po ich reakcjach. Przypomnę tylko, że w 2006 r. to od Warszawy zaczęło się pasmo zwycięstw PO. Myślę, że i teraz Koalicja Obywatelska (KO) będzie wygrywać kolejne wybory.
Jakie te wyniki dają perspektywy na wybory europejskie czy parlamentarne?
Jeśli PiS będzie dalej grał w te same karty, czyli kwestionował prawo unijne (co jest równoznaczne z postulowaniem opuszczenia UE przez Polskę), traktował Parlament Europejski (PE) jako miejsce zsyłki dla polityków, których chce się pozbyć lub którym się nie udało, działał w Europie sam, pozbawiony liczących się sojuszników, to nie wyobrażam sobie, żeby wygrał wybory europejskie. A zatem szansa na wygranie przez nas wyborów parlamentarnych będzie coraz większa.
Prezes PiS nie miał racji, gdy mówił, że wynik tych wyborów to dobry prognostyk dla jego partii na wybory parlamentarne?
Przecież widać było jego minę i miny działaczy PiS – wynikało z nich rozczarowanie. Spodziewali się dużo lepszego wyniku.
Jeśli mowa o twardych liczbach, to w 2014 r. PiS dostał 27 proc., a rok później 38 proc.
Zjeździłem przez ostatnie lata Polskę wzdłuż i wszerz. I widzę, że probierzem nastrojów jest ulica, a nie Twitter. Spotkałem masę ludzi, którzy wcześniej głosowali na PiS lub byli tej partii przychylni, a dziś mówią: „Nie ma mowy. Za dużo się ostatnio stało”. Po pierwsze chodzi o stosunek partii rządzącej do Europy. Rok temu, gdy niektórzy mówili, że PiS wyprowadza nas z UE, nie trafiało to do świadomości wielu. Teraz ludzie widzą, jak kwestionowane są wyroki Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE), jak realne są cięcia w unijnym budżecie i jak brzmią słowa polskiego prezydenta mówiącego w Berlinie o żarówce. Prezydent nie rozumie, że nie ma jakiejś „złej” Unii, że decyzje podejmujemy wspólnie, a za ochroną środowiska naturalnego i oszczędzaniem energii głosowali polscy europosłowie. Coraz więcej ludzi widzi, że PiS prowadzi Polskę na totalny margines. Druga sprawa to premier Morawiecki – czyli ikona PiS, którą próbowano promować na światowca znającego języki obce. Okazał się samozadowolonym dzieckiem tak nielubianej przez PiS III RP i ludzie to widzą. Z ujawnionych przez dziennikarzy taśm z prywatnymi wypowiedziami Morawieckiego jasno wynika, że za rządów PO-PSL był członkiem najbardziej wpływowej elity gospodarczej państwa, z którą większość z nas, łącznie ze mną, miało ograniczony kontakt. No i trzecia sprawa – jakość najważniejszych polityków Zjednoczonej Prawicy. Patryk Jaki zostaje wysłany na najbardziej prestiżowy odcinek i okazuje się być człowiekiem, który co chwilę sobie przeczy, a w ostatniej chwili rzuca legitymacją partyjną, próbując osiągnąć cel. Ludzie to widzą.
Ludzie to widzą, a PiS dostaje najwyższy wynik w historii.
Ja nie znam kraju, w którym w dwa lata zmieniły się trendy aż tak radykalnie. Trzeba poczekać. Rzadko się zdarza, żeby po dwóch czy trzech latach poparcie danej ekipy z 40 proc. spadło do 20 proc. To z reguły zajmuje kadencję.
Przykłady AWS i SLD jednak to potwierdzają.
OK, ale jeśli PiS zjechał z 38 do 32 proc., to, jeśli trend będzie się utrzymywał, poparcie spadnie do 25 proc. Ludzie, którzy oddali na kogoś głos, tak szybko nie zmieniają zdania.
A może ten scenariusz będzie inny. Ani nie wygra PiS, ani KO. Tylko Koalicja będzie miała miasta, a PiS prowincję.
Może, ale poczekajmy. Może faktycznie żyjemy w dwóch różnych rzeczywistościach. Na Podkarpaciu żaden trend się nie odwrócił. Faktycznie Podkarpacie i Warszawa to dwa różne trendy polityczne.
Na ile ważnym punktem dla opozycji będzie Warszawa? To będzie symbol, że można pokonać PiS, czy baza wyborcza?
Jedno i drugie. Stolica jest pewnego rodzaju symbolem. Druga strona będzie chciała udowodnić, że nic się nie zmienia i wszystko zostaje po staremu, a my będziemy pokazywać, że kontynuujemy to, co dobre, ale wyciągamy wnioski z błędów. Dlatego czuję olbrzymią odpowiedzialność. Muszę pokazać inną twarz i styl rządzenia PO.
To jaka to będzie twarz?
Dużo bardziej otwarta, wsłuchana w to, czego chcą obywatele, skoncentrowana na sprawczości i jakości życia. Tego się ludzie domagają. PiS świetnie wyczuł, że niektórzy czuli się odrzuceni przez transformację. Słyszałem to w Polsce, ludzie mówili: „Wiemy, że Polska nie jest w ruinie, ale tych zmian, o których opowiadaliście, często nie odczuwaliśmy w swoim życiu”. Mówiliśmy o kilometrach autostrad czy dróg, oczyszczalniach ścieków itp., a ludzie chcieli poczuć, że ktoś się pochyla się nad ich potrzebami. Jak się z kolei spojrzy na politykę rodzinną, ile otwarto żłobków, przedszkoli, to jednak widać, że dla polityki rodzinnej PO zrobiło dużo więcej niż PiS. Ale ludzie chcą czuć, że ktoś pochyla się nad ich troskami. Trzeba mieć słuch społeczny.
Chcieliśmy też poruszyć wątek wewnętrzny. Czy po tych wyborach Grzegorz Schetyna jest dłużnikiem Rafała Trzaskowskiego? Bo po pierwsze superwynik w Warszawie, po drugie zapewne uratowanie kluczowego mandatu w sejmiku mazowieckim. Czy pana rola będzie teraz większa w PO?
Decyzję o moim starcie podjęliśmy rok temu i Grzegorz Schetyna miał tylko jedną wątpliwość – czy będę gryzł trawę i ciężko pracował od rana do nocy, czy starczy mi determinacji. Od momentu, gdy zobaczył, że tak jest, miałem jego pełne wsparcie. To jest nasz wspólny sukces.
Może po takim sukcesie prezydent miasta stołecznego to za mało?
Ci sami ludzie, którzy niedawno narzekali, że nie zdam egzaminu, dzisiaj chcą mnie koronować na kogoś, kim się nie czuję. Ja jestem prezydentem Warszawy. To mało? To jedna z najbardziej prestiżowych, ważnych i dających satysfakcję funkcji w Polsce. A jeśli chodzi o PO, jestem członkiem zarządu. Platforma nie jest partią wodzowską, a partią demokratyczną, więc mam sporo do powiedzenia. I przez cały czas budujemy zespół na przyszłość, zespół oparty na zaufaniu. Wbrew pozorom, gdy byłem młodym ministrem konstytucyjnym, nie miałem wpływu na to, co się dzieje w partii. Dzisiaj mam.
Stolica może być polityczną trampoliną. Stąd Lech Kaczyński ruszył po prezydenturę. Tak będzie także w przypadku pana?
Nie jestem klasycznym politykiem, który planuje swoją karierę na trzy kroki do przodu. Jestem zadaniowcem, skupiam się na tym, co przede mną. Koncentruję się wyłącznie na Warszawie.
Czyli następny polityczny rozdział otworzy się po 2023 r.?
Tak, choć wielką satysfakcję daje praca przez dwie kadencje.
Czego PiS nie dotknie, pojawia się problem, który potem spada na barki samorządów. Czy ten trend będzie postępował? Samorząd to nie tylko Warszawa. Jeśli PiS zechce dokręcić śrubę władzom lokalnym, to srogo się zawiedzie
To zapytamy, jak się osiąga taki wynik wyborczy? Ponad pół miliona głosów i najwyższe poparcie w historii Warszawy.
To cały zestaw czynników. Po pierwsze olbrzymia mobilizacja warszawianek i warszawiaków. To nie są puste słowa, to przede wszystkim ich zwycięstwo. Nie dadzą sobie dmuchać w kaszę. Kiedy widzą, co się dzieje z demokracją, gdy są poddawani szantażowi, mobilizują się na sto procent. My od początku widzieliśmy, że jedyna szansa PiS, by z nami wygrać, to demobilizacja naszego elektoratu i totalna mobilizacja wyborców prawicy. Dlatego ta machina propagandowa PiS wymierzona we mnie była groteskowa. Ponieważ propaganda prowadzona przez Jacka Kurskiego (prezes TVP – red.) jest krańcowo tępa i pozbawiona krzty polotu, to prezes wymyślił sobie, że zrobi ze mnie wroga publicznego numer jeden i do tego największego niedojdę. Ciekawe, że ten ostatni motyw podchwycili niektórzy poważni komentatorzy. My pozmawiamy z warszawiakami dziewięć miesięcy poważnie o Warszawie, a oni się zajmują manipulacjami TVPiS.
Kurski pomógł?
Nie. Mobilizacja i konsekwencja. Udało mi się zachować zimną krew, czyli pozytywnie rozmawiać z warszawiakami i prawie się nie odnosić do PiS-u. Słyszałem nieustannie: musisz być ostrzejszy, musisz uderzyć w PiS. Ale skoncentrowałem się na tym, by robić swoje. Wiedziałem, że tylko wariat może biec maraton w tempie stumetrowca. Spokojnie planowałem, zwiększając tempo w ostatnim miesiącu. Plakaty na mieście, ale przede wszystkim internet – mikrotargetowanie (kierowanie przekazu do określonej grupy), nowe filmiki i aktywna kampania na YouTube'ie. Przede wszystkim jednak procentowały setki spotkań na ulicach Warszawy. Gdy 2 maja do wyborczej walki wszedł Patryk Jaki, niektórzy dziennikarze pisali, że prowadzi fantastyczną kampanię wyborczą. Po jednym dniu! To ma być dojrzała analiza? To zresztą uśpiło konkurencję. Patryk Jaki wmówił sobie, że jestem słaby. Dlatego tak się zdziwił podczas pierwszej debaty na Legii. Potem nie potrafił już zapanować nad zdenerwowaniem do końca kampanii.
A nakręcanie tego klimatu Trzaskowski jak Komorowski paradoksalnie nie pomogło?
Ale to była jakaś kolejna twitterowo-salonowa bańka. Nikt z dziesiątek tysięcy ludzi, z którymi się spotkałem, nie mówił nic o Komorowskim. O tym mówili polityczni komentatorzy, a nie warszawiacy. Bardzo szanuję byłego prezydenta, którego media internetowe w swoim czasie próbowały wszystkim zohydzić, ale wizerunkowo nie mam z nim nic wspólnego.
Czy nie tworzy się teraz kolejna bańka – Rafała Trzaskowskiego, który osiągnął oszałamiający sukces w Warszawie?
Nie należy poddawać się temu zjawisku. Nie okazałem się tak słaby, jak chcieli niektórzy komentatorzy, ale też nie jestem tak genialny, jak tym samym komentatorom wydaje się dzisiaj.
Czym zaimponował panu Patryk Jaki w kampanii wyborczej?
Ciężką pracą i determinacją. Obaj pracowaliśmy najciężej ze wszystkich – praktycznie dzień i noc. Patryk Jaki jest jednak dla mnie symbolem tego wszystkiego, czego nie toleruję w polityce – przede wszystkim braku wiarygodności, ale nie chcę już o nim mówić. Zwłaszcza że po porażce zachował się z klasą. I żeby było jasne, szanuję Patryka Jakiego jako człowieka i zawsze stroniłem od ataków personalnych. Szczerze mówiąc, byłem bardzo zadowolony, kiedy dowiedziałem się, że to on będzie kandydatem PiS w Warszawie. PiS miałby cień szansy na wygraną w Warszawie, gdyby tylko wystawił do walki kogoś, komu znów można byłoby na twarzy namalować Andrzeja Dudę. Gdyby to był spokojny, kulturalny polityk prawicy…
Michał Dworczyk?
…chociażby. Miły facet, warszawiak, harcerz. Wyobraźmy sobie, że taki kandydat na samym początku kampanii mówi, że Warszawa jest dla niego tak ważna, że od razu rezygnuje z członkostwa w partii i zaczyna przekonywać centrowy elektorat. Moim zdaniem warszawiacy i tak by się na to nie nabrali, ale rezultat mógłby na pewno być lepszy dla PiS. Instynkt tym razem zawiódł pana prezesa Kaczyńskiego. Za bardzo chciał dokuczyć Warszawie. A teraz pewnie, jak zwykle, szuka winnych.
Myśli pan, że pana i PO wynik w Warszawie jest dowodem na to, że temat reprywatyzacji także okazał się jedną ze sztucznie pompowanych baniek?
Moim zdaniem warszawiacy już dawno temu wyrobili sobie zdanie na temat reprywatyzacji. Gdyby problem był świeży, a Hanna Gronkiewicz-Waltz była mało popularnym prezydentem, to wtedy bardziej odbiłoby się to na wyniku wyborów. Ludzie byliby przede wszystkim wzburzeni i dopiero w trakcie kampanii zaczęliby wyrabiać sobie zdanie na ten temat. To spowodowałoby regres wizerunkowy pani prezydent. Ale warszawiacy dobrze oceniają prezydenturę Hanny Gronkiewicz-Waltz, mimo pewnych niedociągnięć i tego, że niektórych spraw nie dopilnowała. Najtwardszy elektorat PiS uważa nas za złodziei i bandytów, pewna część naszego elektoratu mogła przejść na stronę krytyków, ale większość stwierdziła, że tak – był problem, ale generalnie to była dobra prezydentura.
Jaką nauczkę na przyszłość wynieśliście z tej kampanii?
Przede wszystkim nie wolno ufać ludziom tylko dlatego, że uchodzą za niepolitycznych ekspertów…
Którym konkretnie?
Problem Gronkiewicz-Waltz polegał na tym, że polegała na wielu urzędnikach zatrudnionych w ratuszu przez poprzednią ekipę. Miała poczucie, że skoro tak długo pracują w urzędzie, utrzymali się pod różnymi ekipami albo zostali zatrudnieni przez Lecha Kaczyńskiego, który był przecież krystalicznie uczciwym człowiekiem, to muszą być godni zaufania. Nawet gdy pojawiały się sygnały z PO, że coś jest nie tak, pani prezydent wolała wierzyć niezależnym urzędnikom niż niektórym partyjnym kolegom. Niepotrzebnie. Jeszcze większym błędem był jednak brak reakcji na ostrzeżenia poważnych ludzi. Powinno się na nie reagować i podejmować odważne decyzje. Druga nauczka na przyszłość – trzeba cały czas być wśród ludzi. Nie wystarczy dobrze zarządzać miastem i wychodzić z założenia, że „przecież wszyscy widzą, jak jest”. Trzeba cały czas o tym opowiadać i zajmować się także małymi rzeczami. Nie wystarczy być mistrzem świata w budowaniu metra czy bulwarów wiślanych. Należy od czasu do czasu osobiście stanąć tam, gdzie jest krzywy chodnik, i pochylić się nad tymi, którzy potrzebują pomocy. Hanna Gronkiewicz-Waltz bardzo wiele zrobiła, tylko jako osoba skromna i nielubiąca światła reflektorów za mało o tym mówiła! Z drugiej strony, gdyby większość warszawiaków bardzo źle oceniała to, co dzieje się w mieście, z pewnością nie wygrałbym tych wyborów. Trzecia nauczka – nie należy dawać się złapać w bańkę twitterowej opinii. Ludzie i tak wiedzą swoje. Co nie znaczy, że nie należy więcej rozmawiać z dziennikarzami i lepiej tłumaczyć swoich racji. Ja w pierwszych miesiącach kampanii zaniedbałem Twittera, bo nie przepadam za tym narzędziem. Wolę Facebooka. W efekcie ci dziennikarze, którzy w dużym stopniu czerpią wiedzę z Twittera, nie widzieli mojej aktywności. Trzeba się spotykać, tłumaczyć, rozmawiać, być aktywnym w mediach społecznościowych i nie poddać terrorowi mediów propagandy PiS-u. Bo po tamtej stronie był istny walec propagandowy i grube pieniądze.
A pan nie mógł liczyć na wsparcie innych mediów?
Na Boga, jakich? Wszyscy byli niezadowoleni. Na palcach jednej ręki mógłbym wymienić dziennikarzy, którzy nie narzekali. Niemal wszyscy poddali się narracji, że jestem „moja gwiazda zgasła” i prowadzę słabą kampanię. Wiele razy dostałem tak na odlew od neutralnych mediów, że…
Dużo ma pan tego żalu do dziennikarzy.
Jakiego żalu? Do dziennikarzy nigdy nie można mieć żalu. Proszę zrozumieć, że mało polityków wchodzi aż do takiego poważnego ringu. Przez miesiące większość świateł było skierowanych na mnie. Dopiero w nim człowiek, oślepiony odbitym światłem, zdaje sobie sprawę ze skali presji. Naturalne jest, że dziennikarze są od tego, by być na kontrze. Mogę tylko podziękować, bo hartowałem się w boju.
Niedługo wejdzie pan do ratusza. Szykuje się miotła?
Miotły nie będzie. Będzie za to audyt wewnętrzny na moje potrzeby i przyjrzenie się dokładnie wszystkim stanowiskom po to, by zastanowić się nad kompetencjami, np. na styku ratusza i władz dzielnic.
Przewiduje pan większą autonomię burmistrzów dzielnic Warszawy, czy raczej będzie pan dążył do centralizacji zarządzania miastem?
To będzie działało w dwie strony. Jeśli chodzi o obsługę obywateli, uważam, że dzielnice powinny mieć więcej uprawnień. Ale w niektórych dziedzinach potrzeba więcej centralizacji, by działania miasta były bardziej spójne.
Na przykład?
Będziemy o tym decydować, ale w grę wchodzą np. kwestie ładu przestrzennego, niektórych pozwoleń. Warszawa powinna tu mieć pełną spójność w zarządzaniu.
Czym będzie się różniła Warszawa w 2023 r. od tej z 2018 r.?
Chcę, by było to miasto dużo bardziej przyjazne dla obywatela, w którym absolutnym priorytetem staje się jakość życia. Dziś warszawiacy nie pytają tak często o wielkie inwestycje, jak o edukację, opiekę senioralną, służbę zdrowia, zieleń, kulturę czy sport. Zarazem sprawy te nie były priorytetami do tej pory.
Jedna z pierwszych pana decyzji będzie dotyczyła wprowadzenia darmowych żłobków dla wszystkich małych mieszkańców stolicy. Czy jest szansa, że wejdzie ona w życie z początkiem 2019 r.?
Jeśli zostanę powołany na urząd prezydenta w okolicach 22 listopada br., mam nadzieję, że to się uda. Trzeba się porozumieć z radą miasta. To nie jest tak, jak się wydawało Patrykowi Jakiemu, że ustawi flagi w jakimś gabinecie i pierwszego dnia zacznie podpisywać decyzje. To trochę potrwa, ale chciałbym, aby wydarzyło się możliwie szybko.
A jak zamierza pan sobie ułożyć relacje z komisją weryfikacyjną, której Patryk Jaki szefuje?
Przyjmę strategię, zgodnie z którą uznajemy, że teatr polityczny się skończył. Chciałbym rozwiązać ten problem. No chyba, że okaże się, że druga strona dalej chce grać w ping-ponga i przerzucać się argumentami. Jeśli mamy z tym ruszyć, to wpierw osądźmy winnych. To się już dzieje, ale od tego są sądy, a nie politycy. Trzeba też pomóc wszystkim poszkodowanym. W Sejmie jest nasz projekt ustawy w tym temacie. Niech ją PiS uchwali i załatwi sprawę. No i kwestia samej ustawy reprywatyzacyjnej. Niech ustalą nie 100 proc. wysokości rekompensat, ale np. 20 proc., i to w określonych okolicznościach i z zawężeniem do grupy ludzi uprawnionych do ich otrzymania. Jestem otwarty, rozmawiajmy. Warunek jest jeden – że nie będzie próby przerzucenia wszystkich kosztów na samorząd.
Co, jeśli do pana przyjdzie wezwanie o stawienie się przed komisją?
No i jakich informacji miałbym udzielić jej członkom, skoro nie miałem ze sprawą nic wspólnego? Co mógłbym wnieść nowego? Jak zresztą rozumiem, Patryk Jaki zapowiedział likwidację komisji.
A współpraca z rządem? Będzie iskrzyć?
Ja nie jestem osobą nastawioną na konflikt. Jeśli jest jakiś konkret do załatwienia, typu budowa hali widowiskowo-sportowej, to jestem otwarty na współpracę. Pytanie, czy PiS będzie kontynuował swój szantaż i utrudniał finansowanie samorządów, w których wygrała opozycja. Jeśli pójdą tak twardym kursem, to jakie będą mieć szanse na wygranie kolejnych wyborów? Zwrócą przeciw sobie wszystkich mieszkańców polskich miast. Na pewno nie będę dążył do eskalacji konfliktu, nie jestem od tego.
W przyszłym roku samorządy znów odczują skutki reformy edukacji: pierwsze klasy w szkołach średnich.
To jest skandal. Cofają naszą edukację o kilkadziesiąt lat. Ale na tym właśnie polega polityka PiS – ta partia tworzy problemy, które potem rozwiązywać ma samorząd. W kwestii edukacji są szykowane rozwiązania awaryjne, mające nas przygotować na kumulację roczników. Moja córka jest w ósmej klasie, ona też tych zmian doświadcza. Cóż, niestety, przez PiS będą filie liceów w podstawówkach, duże klasy itd.
Zajęcia w sobotę?
Aż tak źle nie będzie. Choć do szkół średnich pójdzie 44 tys. dzieci zamiast 20 tys. Miasto pracuje nad tym problemem, to będzie też jedna z pierwszych rzeczy, nad którymi się pochylę. Warszawa jest relatywnie bogata i pewnie sobie jakoś poradzimy. Ale czy to nie będzie boleć? Pewnie będzie. Pani minister edukacji z bezczelnym uśmiechem twierdzi, że wszystko jest super. Tymczasem niszczy edukację, a ze szkół wyrzuciła dzieci niepełnosprawne.
Jakie jeszcze wyzwania stoją przed prezydentem Warszawy?
Na pewno kwestia śmieci. Przechodzimy na nowy system segregacji, z ustawą utrudniającą organizację części przetargów na wywóz odpadów. Będzie duży problem na początku 2019 r., ale staramy się temu zaradzić. Do tego dochodzi realizacja postulatów przy polityce PiS, który będzie pewnie traktował duże samorządy jak wrogów.
Janosikowe, którego stolica jest największym płatnikiem, to też wyzwanie?
Biorąc pod uwagę, że wysokość wpłat jednostek samorządu terytorialnego do budżetu państwa rośnie, to tak. Ja nie mam problemu z samym systemem, tylko z tym, jak on jest skonstruowany. Zgadzam się z koncepcją, w myśl której bogatsze jednostki powinny pomagać biedniejszym. Ale nie może być tak, że janosikowe to narzędzie do karania Warszawy przez rządzących. Pytanie, czy obecny gabinet chce iść na wojnę z samorządem, jest otwarte. Proszę spojrzeć np. na służbę zdrowia – miało być mniej kolejek, a jest więcej. Do tego zlikwidowano dyżury w przychodniach w weekendy i święta. Teraz to my (samorządy) musimy to naprawić, płacąc za to. Czego PiS nie dotknie, pojawia się problem, który potem spada na barki samorządów. Czy ten trend będzie postępował? Samorząd to nie tylko Warszawa. Jeśli PiS zechce dokręcić śrubę władzom lokalnym, to srogo się na tym zawiedzie. Sekret naszego sukcesu jako państwa to właśnie samorząd, któremu Polacy ufają bardziej niż administracji centralnej.