Lech Wałęsa był gościem kongresu Europejskiej Partii Ludowej. Owację na stojąco zgotowali mu twórcy traktatu lizbońskiego. Wielkim bohaterem nazwał go Declan Ganley, który przysłużył się, by ten traktat został pogrzebany.
>>>Polacy w Rzymie do Wałęsy: Bolek, zdrajca!
Informacja o wyjeździe Lecha Wałęsy na kongres Libertasu była wielkim zaskoczeniem. "Mam nadzieję, że to jakiś żart i nieporozumienie" - mówił w "Sygnałach dnia” były premier Leszek Miller. "Na początku myślałem, że może nie wiedział, gdzie jedzie. Przecież w czwartek fetowano go na kongresie EPP jako symbol, a on wyskakuje z takim numerem?" - dziwił się jeden z polityków Platformy.
Ale Wałęsa nie żartował i wiedział, gdzie jedzie. Pojechał na osobiste zaproszenie Ganleya. "Ale po to, by powiedzieć, że się z nimi nie zgadzam" - zapewniał.
Jeśli taki był cel wystąpienia Wałęsy, to nie został osiągnięty. Jedyne słowa krytyki w jego wystąpieniu padły pod adresem grupki Polaków, która przerwała jego wystąpienie okrzykami "TW Bolek” i "zdrajca”. "Macie wiele dobrych pomysłów, ale musicie się pozbyć tych, którzy chcą was rozwalić" - powiedział Wałęsa. I dodał: "Zgadzam się z waszą diagnozą".
>>>Libertas wykorzystuje Solidarność
Działacze polskiego Libertasu rano odcinali się od Wałęsy. Tłumaczyli, że weźmie udział w naukowej części kongresu, a nie politycznej. Ale część była tylko jedna. A kiedy były prezydent nie skrytykował Libertasu, ton komentarzy się zmienił. "Prezydent Wałęsa uznaje naszą inicjatywę za cenną" - chwalił się po południu Daniel Pawłowiec. Nieoficjalnie ludzie związani z Libertasem zacierają ręce. "Dla wielu ludzi w Europie Wałęsa to symbol, więc nie zdziwię się, jeśli jego słowa o poparciu dla nas będą szczególnie uwypuklane w kampanii" - mówi nam jeden z kandydatów Libertasu.
Libertas zdecydowanie odciął się także od incydentu z okrzykami. Jeden z jej polityków gorączkowo zapewniał nas, że zakłócający nie należeli do żadnej ze zorganizowanych grup. Po kilkunastu minutach zadzwonił z informacją, że udało się zidentyfikować prowodyrkę zajścia. "To Polka mieszkająca w Rzymie, zadeklarowana zwolenniczka Kaczyńskich" - mówił z radością. Od incydentu odciął się także sam Ganley, który wznoszących okrzyki określił mianem "idiotów” i zapewnił, że w Libertasie nie ma miejsca dla "sabotażystów”.
Ale Libertas stara się zawłaszczyć nie tylko Wałęsę, ale i jego dzieło. Jedna ze stron tej partii w Polsce bez żenady wykorzystuje legendarne logo związku. "To prywatna strona naszego sympatyka, nieuzgadniana z nami" - zapewnia Pawłowiec. Ale coś jest na rzeczy. Sam Ganley w swoich publikacjach nazywa Libertas ugrupowaniem "wskrzeszenia ducha <Solidarności>”.