Jak słabą ma pozycję widać po wynikach najnowszego, wykonanego tuż po szczycie, sondażu DZIENNIKA. Na otwarte pytanie o swojego kandydata obecnego prezydenta wskazuje tylko 7 procent Polaków. Wyprzedza go czterech polityków z Tuskiem na czele. Mimo wszystko nastroje w Kancelarii Prezydenta - jak twierdzą prezydenccy ministrowie - znacznie się poprawiły. To wynik tego co ludzie prezydenta określają jako przedefiniowanie relacji Kaczyński-Tusk. Teraz ten pierwszy ma kreować się na niewinną ofiarę, a premier ma być przedstawiany jako zapiekły agresor. Dokładnie tak jak w czasie ostatnich wojen o samolot. A skoro raz się udało, to dlaczego ma nie udawać się dalej? "To jest nasza własna polityka miłości, w czasie tej awantury chyba znaleźliśmy ten właściwy ton" - cieszył się rozmówca DZIENNIKA.

Szybko się wprawdzie okazało, że prezydenckie "zrobię wszystko" nie oznacza na przykład samokontroli w rozmowie z Moniką Olejnik, ale nie zmienia to generalnego wniosku: tocząca się od dawna pełzająca kampania wyborcza weszła w fazę świadomą i ofensywną.

Kaczyński chce zmienić trzy rzeczy: po pierwsze prezentować luz i uśmiech. Po drugie eksponować nowe twarze, zwłaszcza szefa Kancelarii Prezydenta Piotra Kownackiego, co na razie przysporzyło trochę kłopotów. Po trzecie zwiększyć aktywność w kraju. I tu ważna uwaga: obecny prezydencki objazd kraju z okazji 90 lecia odzyskania niepodległości będzie trwał aż do wyborów, choć może zmieni się oficjalne uzasadnienie. Ta kampania naprawdę ruszyła.

A premier? W jego obozie definicja tego co się stało w ostatnich dniach jest dość podobna. Współpracownik szefa rządu twierdzi: "W 2007 roku Tusk wygrał bo poza twardym elektoratem PO przyciągnął młodych i zniesmaczonych awanturami układu PiS-LPR-Samoobrona. Lech Kaczyński wciągając go w walkę na bliskim dystansie nikogo do siebie nie przeciąga, ale odpycha część naszych wyborców. W tym sensie - on wygrał spór o Brukselę" - twierdzi rozmówca DZIENNIKA.

Tym tłumaczone są przeprosiny jakie do Polaków wystosował po powrocie z Brukseli premier Tusk. Ale to była odpowiedź na gorąco. Co robić dalej? W PO trwają narady. A nieoficjalnie można usłyszeć, że jest problem. Polityk PO opowiada: "Przegraliśmy, bo byliśmy niekonsekwentni. Trzeba było od początku być albo chamem, albo grzecznym. A nie jednego dnia mówić o szacunku do prezydenta, a potem zabierać samolot".

Ważny współpracownik Donalda Tuska prognozuje: "Premier już nigdy nie da się osobiście wciągnąć w taką bijatykę, nawet za cenę wspólnych wyjazdów na szczyt. Ale Chlebowski i Palikot będą walili w prezydenta jeszcze mocniej. Tak działaliśmy przed Brukselą i wtedy zawsze wygrywaliśmy" - dodaje.