Żal tak ogromny, że nie sposób go opisać, ściska serce staruszka z miejscowości Bojszowy Nowe. Potwornie płacze. Wiktor Kucz stracił w wypadku autokaru dwie najukochańsze istoty. Córkę i wnuczkę. "W jednej krótkiej chwili moje życie przestało mieć jakikolwiek sens" - mówi starszy mężczyzna dziennikarzom "Faktu".

Reklama

"Jak ja mam teraz żyć?"

Córka Marysia była oczkiem w głowie pana Wiktora. Żył jej szczęściem. Z otwartymi ramionami przyjął do rodziny wybranka serca Marysi i wyprawił im huczne wesele. Ale chyba jeszcze bardziej się cieszył, gdy na świecie pojawiły się wnuki. Zwłaszcza najmłodsza, siedmioletnia Zosia. Dziadek kochał ją ponad życie. Zabierał do lasu, by pokazywać zwierzęta i grzyby. A wieczorem czytał jej książki, najczęściej tę o Kubusiu Puchatku. Niedawno pan Wiktor zaczął nawet uczyć Zosię literek, bo we wrześniu miała iść do pierwszej klasy....

Ale los chciał inaczej. Maria Bobowska postanowiła, że tegoroczne wakacje spędzą z mężem i Zosią za granicą. Starszy syn miał pojechać na obóz do Grecji. Zosia bardzo się cieszyła, że zobaczy piękne morze i pierwszy raz w życiu będzie jechać tak daleko autokarem. W dniu odjazdu pan Wiktor odprowadził córkę, wnuczkę i zięcia. "Uważajcie na siebie i bawcie się dobrze" - powiedział, całując Zosię w policzek. Wtedy jeszcze nie przypuszczał, że widzi ją po raz ostatni.

Reklama

"Córka i zięć często dzwonili do domu. Opowiadali, że to wspaniała pogoda, że kupili dużo prezentów" - wspomina pan Wiktor.

Przed samym wyjazdem Marysia zadzwoniła do taty. Dała jeszcze do słuchawki Zosię. "Dziadziusiu, już jutro cię zobaczę" - usłyszał jej cieniutki głosik.

Nie mógł się doczekać. Ale wczoraj z samego rano był dziwnie niespokojny. Włączył telewizor i usłyszał, że autokar, którym jechała jego rodzina, miał wypadek. "Zacząłem się gorliwie modlić. Błagałem Boga, żeby ocalił moich najbliższych" - opowiada ledwo przytomny z bólu pan Wiktor.

Reklama

Ale Bóg nie posłuchał jego modlitw. Zięć jest ranny i leży w szpitalu. Maria i Zosia nie żyją. "Jak ja mam teraz żyć?" - pyta mężczyzna.

Przeczuwałam, że mój syn zginie

"Przeczuwałam, że coś mu się stanie. To było potworne uczucie. Coś cały czas mi mówiło, że on nie powinien tam jechać" - rozpacza Małgorzata Nowak, matka 36-letniego Tomasza, który zginął w wypadku.

Serce matki się nie myliło. Wymarzony wyjazd do Bułgarii był dla Tomka tym ostatnim... "Nie mogłam mu zabronić, powstrzymać. On tak bardzo lubił podróże. Ale był kawalerem i nie miał z kim jeździć na wakacje. No to zapisał się na te wczasy do Bułgarii" - wspomina pani Małgorzata.

Tomek chciał zobaczyć piękne plaże. Chciał kąpać się w morzu i odpoczywać. Bo na co dzień mężczyzna był górnikiem. I bardzo brakowało mu widoku słońca.

"Jak się tylko dowiedział, że może z kopalni pojechać na takie wczasy, to od razu dogadał się ze znajomymi. Szybko zapłacił i pojechał. Tak bardzo się cieszył" - opowiada pani Małgorzata przez łzy.

Rano, jak tylko pani Małgorzata włączyła radio i usłyszała o wypadku autokaru, zamarła z przerażenia. Nie mogła opanować przeczucia, że coś strasznego stało się jej synowi. Jednak usilnie nie dopuszczała do świadomości myśli, że Tomek zginął. Cały czas miała nadzieję, że nie spotkało go coś tak potwornego jak śmierć. "Niestety, moje najgorsze przeczucia jednak się sprawdziły... Boże, ja bym wszystko bym oddała, żeby mój syn żył" - mówi pani Małgorzata.

W jej głowie wciąż kłębią się pytania: Dlaczego to właśnie on? Co takiego złego zrobił? "To był taki wspaniały chłopak. Przecież niczym sobie nie zasłużył na taką wczesną śmierć. Pracował na kopalni, to bardzo niebezpieczna robota. Już prędzej bym się spodziewała, że raczej coś złego może mu się przytrafić od ziemią. A nie że zginie w autokarze, jak będzie wracać z odpoczynku".

Tylko jedno daje pani Małgorzacie małą ulgę. Myśl, że Tomek był w tej Bułgarii szczęśliwy. "Bardzo mu się tam podobało. Pisał SMS-y, że się doskonale bawi. Cieszyłam się i nie mogłam się już doczekać jego powrotu. Czekałam, że mi wszystko opowie, pokaże zdjęcia. Boże, dlaczego mi go odebrałeś?..." - pyta zrozpaczona matka.

Ostatnia pocztówka

"Ta pocztówka to wszystko, co mam" - szlocha Jadwiga Loska. Dostała ją od męża przedwczoraj, na dzień przed jego śmiercią. Jeszcze przez kilka godzin, wczoraj o poranku, błagała Boga o życie dla Zbigniewa. Z nadzieją czekała na telefon. Teraz wpatruje się z bólem w ten mały skrawek papieru, który już na zawsze będzie przypominał jej męża.

"Wrócę do ciebie 11 lipca" - obiecał na odchodne i się uśmiechnął. Pocałował żonę w policzek. "Wtedy ostatni raz" - mówi cicho zapłakana kobieta.

Pan Zbigniew tak się cieszył na ten wyjazd. Marzył, żeby na stare lata zobaczyć jak najwięcej świata. Na zagraniczne wakacje odkładał kilka lat. Kiedy tylko dowiedział się o wycieczce organizowanej przez jego zakład pracy, wiedział, że to jedyna okazja, by zobaczyć inny kraj.

"Tak się cieszył. Trochę byłam zazdrosna o ten wyjazd, ale pomyślałam - niech jedzie. Należy mu się, pomyślałam" - opowiada pani Jadwiga.

Zbigniew Loska całe życie pracował na kopalni - bite 30 lat. Był górnikiem dołowym. Każdego dnia ich wspólnego życia żona drżała o jego życie i prosiła Boga, by nieszczęścia omijały kopalnię męża. Odetchnęła z ulgą dopiero wtedy, gdy kilkanaście dni temu mąż oznajmił jej, że przechodzi na emeryturę. Odchowali syna, który pojechał do Irlandii, żeby się dorobić. Mieli korzystać z życia. Chcieli mieć wreszcie czas dla siebie.

"Pisał do mnie SMS-y przez cały pobyt, że jest wspaniale, że odpoczywa. A ja wczoraj czekałam na tę jedną, jedyną wiadomość: Jadziu, ja żyję" - płacze kobieta. Cały poranek wpatrywała się w telefon. Ale zamiast radosnej nowiny, jak grom z jasnego nieba spadła na nią straszna wiadomość. Zbigniew zginął na miejscu tragedii.

"Jak teraz sobie poradzę bez niego, jak ja mam żyć" - szlocha wdowa i setny raz czyta ostatnie słowa, które skreślił dla niej mąż. "Pozdrawiam Cię serdecznie, jest wspaniale. Zbyszek".

Śmierć była chciwa

W katastrofie zginęła też 10-letnia Natalka. W tym roku miała pojechać po raz pierwszy na kolonie. Sama. Bardzo bała się tego wyjazdu i w końcu rodzice zdecydowali, że pojedzie z nimi na wczasy. Żeby było bezpieczniej. Kiedy autobus przewrócił się na bok, Natalka została przygnieciona przez jego stalową konstrukcję. Żyła. Ratownicy wydobyli ją z wraku i od razu przystąpili do reanimacji. Lekarze walczyli o jej życie do końca. Zmarła w szpitalu, na ich rękach.

Ostatnią ofiarą wypadku jest górnik kopalni "Ziemowit", Sławomir S., o którym sąsiedzi mówią: "To był taki uczynny i skromny człowiek, z sercem na dłoni". Ten wyjazd miał być dla niego spełnieniem marzeń. Zawsze chciał odpocząć na ciepłej piaszczystej plaży, by zapomnieć o trudzie górniczej pracy. Zginął na miejscu.