Goździk, rajstopy, kawa i mydło - to standardowe prezenty, jakie otrzymywały Polki w Dzień Kobiet w czasach PRL. Tyle że rajstopy były jednorazowego użytku. ”Wychodziło się następnego dnia w pończochach, a wracało już bez, rozpadały się jak kupa trocin” - opisuje 62-letnia Alina Kowalczyk.

Reklama

To bombastyczne zadęcie było najbardziej widoczne w wielkich i prawie identycznych tytułach na pierwszych stronach partyjnych gazet, które ukazywały się tego dnia: ”Szacunek i uznanie za codzienny trud”, ”Spotkanie I sekretarza KC PZPR z przedstawicielami kobiet polskich”, ”Wyrazy szacunku dla kobiet polskich za ich patriotyzm i codzienny trud” i dalej ”Edward Gierek z przedstawicielkami kobiet", "Jaruzelski z wizytą u łódzkich włókniarek". Władza ludowa podkreślała w ten sposób ”jak wiele już zostało dokonane i jak wiele jest jeszcze do zrobienia”. W zakładach pracy składano kobietom życzenia, wręczając prezenty i pojąc herbatą plujką.

”W 1972 roku byłam księgową w zakładach im. Kasprzaka w Warszawie” - mówi Alina Kowalczyk.
”Rano dyrektor finansowy zwołał wszystkie kobiety z naszego działu, cmoknął w rękę, wręczył po goździku. Dostałyśmy też rajstopy, towar, który zazwyczaj trzeba było upolować, albo załatwić. Każda z nas musiała pokwitować otrzymanie prezentu. Następnego dnia przyszłam w nich do pracy. Kiedy wstawałam zza biurka popękały w szwach” - opisuje.

Ale i na dziury były sposoby. ”Modne były wówczas kozaczki i spodnie, więc od Tatr po Bałtyk noszono podarte rajtuzy. Czasem jedne podarte zakładano na drugie. I tak jakoś szło” - śmieje się pani Alina.

Jeśli w czasach PRL przytrafiły się wam w Dniu Kobiet śmieszne i absurdalne historie, opiszcie je
i wyślijcie na adres: spoleczenstwo@dziennik.pl

Reklama