Wciągnięci w wir dyskusji o Lechu Wałęsie pokazują jak w soczewce te cechy, które na co dzień za wszelką cenę próbują ukryć. I tak były prezydent Aleksander Kwaśniewski, jak mówi, "w ostatnich dniach" przypomniał sobie, że teczki Wałęsy "były czyszczone". Wcześniej jakoś się tym nie zajmował. Cały Kwaśniewski: wyrozumiały dla słabości innych, ze straszliwymi lukami w pamięci, a jednocześnie celnie uderzający w dawnego konkurenta. Choć trzeba przyznać, że inteligentnie.

Reklama

Zupełnie inny styl działania przyjął były premier Jarosław Kaczyński. Lider PiS, nie bawiąc się w niuanse, orzekł, że "wściekły atak" na książkę wynika z "radykalnego kłamstwa" lat 90. Brutalnie i po oczach, dokładnie odwrotnie, niż doradzają i zapowiadają co znaczniejsi posłowie Prawa i Sprawiedliwości, martwiący się, dlaczego Platformie zaczyna spadać, a ich partii nie przybywa. Może ta szczera brutalność jest jakąś odpowiedzią?

Ale mamy przecież także prezydenta, który jest naprawdę dzielnym człowiekiem. Choć nie było najmniejszej potrzeby wchodzenia przez Lecha Kaczyńskiego w spór o "Bolka", choć jest to w jego wypadku porównywalne ze świadomym włożeniem ręki między drzwi a futrynę, to on dzielnie pierwszy zabrał w tej sprawie głos. Bez strachu, choć chyba także i bez przemyślenia. Tak, możemy być pewni, że gdy tylko zdarzy się bójka, nasza głowa państwa rzuci się ochoczo między jej uczestników.

A premier Donald Tusk? Zgodnie z polityką miłości mówi wszystko naraz i dla każdego coś miłego. Zaciekłym przeciwnikom lustracji z pasją opowiada, że za całą awanturą stoją Kaczyńscy z Macierewiczem. Ale zwolennikom książki też coś oferuje: twarde stwierdzenie, że wolność badań naukowych jest nienaruszalna i Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk to w sumie dobre chłopaki. Wałęsie szef rządu przesyła natomiast słowa wsparcia. Samej książki nie czytał. I jak sądzę, nie przeczyta. Musi sprawdzić, czy wszyscy usłyszeli, że ich ceni: chłopcy nielubiący IPN, Cenckiewicz z Gontarczykiem i sam Wałęsa. To zajmie trochę czasu.

Reklama

Zwłaszcza że kontakt z pierwszym liderem "S" może być utrudniony. Wczoraj ujawnił, że kiedyś SB przysłała mu zdjęcie jego narządów, by pokazać, że jest inwigilowany nawet w domu. A przecież, jak stwierdził, różne numerki się robiło. Cały Wałęsa. Jestem pewien, że jutro przeczytam gdzieś, iż książkę "SB a Lech Wałęsa" funta kłaków z esbeckiego psa nie jest warta. No bo jak ocenić historyków, którzy nie dotarli do tych informacji?