Badania popularności polityków są zawsze obciążone pewnym zasadniczym grzechem - popularność ta jest wynikiem działania medialnego. Szczególnie w okresie wyborczym obywatele nie mają innych sposobów na wyrażenie swojego poparcia. Powoduje to zjawisko selekcji negatywnej popularności - nie jest to konkurs piękności, ale konkurs brzydoty. I w tych zawodach przegrywają zawsze ci, którzy ostatnio zrobili coś złego.

Reklama

Pamiętamy wszyscy ogromną popularność premiera Marcinkiewicza. Mieliśmy wówczas do czynienia z fenomenem, który przez długi czas pozostawał niezrozumiały dla ogółu. Oczywiście z wiadomych powodów popularność ta radykalnie spadła. Jeśli natomiast chodzi o popularność premiera Tuska, to zapewne wróci do wysokiego poziomu. Jednak kilka ostatnich potknięć, np. piłka nożna zamiast głosowań czy sprawa Misiaka, spowodowało, że Tusk został odebrany przez społeczeństwo negatywnie.

W tym samym czasie utrzymuje się sława Radosława Sikorskiego. Pamiętajmy, że przez cały czas miał on wysokie notowania. Ale dopiero w związku z tym, że konkurenci ostatnio się znacznie osłabili, Sikorski wyszedł w rankingu na pierwsze miejsce. Ta popularność jest też ściśle związana z częstotliwością jego obecności jego mediach. Nie chodzi o samą obecność pozytywną, ale również neutralną. Już przez rozważania, czy minister minister zostanie sekretarzem NATO, czy nie - choć jego szanse były znikome - tak wiele mówiło się na ten temat, że jego osoba cały czas była obecna jako fakt medialny. Nie zdarzyło mu się przy tym popełnić żadnej gafy. W każdym razie, przynajmniej w dłuższym okresie, jaki jesteśmy w stanie pamiętać.

Te wszystkie elementy składają się na obraz polityka. A w związku z tym - na jego sukces medialny u publiczności. Przy całym szacunku dla ministra Sikorskiego, którego zresztą bardzo lubię, warto się zastanowić, na jakiej podstawie dokonujemy wyborów. Jestem przekonany, że olbrzymią rolę odgrywa selekcja negatywna. Potwierdza to również przypadek amerykańskich wyborów. Oczywiście wiadomo, że fantastyczny był Barack Obama. Jednocześnie na twarzy jego kontrkandydata widać było ulgę, kiedy przegrał. Nie był to bowiem kandydat, który mógł mu stawić czoła. Taka negatywna selekcja dla społeczeństwa demokratycznego jest na dłuższą metę niebezpieczna. Wiadomo, że nasz wybór może przebiegać według innych mechanizmów. Tymczasem okazuje się, że o stanie naszych umysłów decydują media. Niestety, świat polityki jest już tak urządzony.