Bo lepiej by było, gdyby Wałęsa zarobił równowartość stawki jaką otrzymał za występ na konwencji wyborczej "Libertasu" reklamując margarynę, Fiata, a nawet jakieś środki higieny osobistej dla mężczyzn. "Gillette, maszynka ostra jak brzytwa dla człowieka o ostrym jak brzytwa języku" - i po wypowiedzeniu tych słów Wałęsa płynnym ruchem zdejmuje wileki płat białej piany ze swojej twarzy. W tym naprawdę nie byłoby nic złego, nic dwuznacznego, w przeciwieństwie do reklamowania za kasę faceta, który niszczy Unię.

Reklama

Za sumę, która bez względu na to, ile wynosi, i tak była dla Ganleya świetnym interesem, Lech Wałęsa - jedyny obok Jana Pawła II Polak znany z nazwiska w Europie - zareklamował najskuteczniejszą jak na razie inicjatywę służącą do blokowania europejskiej integracji. Inicjatywę, która osłabiając Europę wydaje słabą Polskę na żer każdego wygłodniałego globalnego sępa. Wałęsa dostarczył obrazków i cytatów, które mogą teraz być zagrywane na śmierć w klipach wyborczych "Libertasu" w całej Europie. Choćby pod hasłem "Polak, który obalił komunizm pomaga obalić brukselską biurokrację".

Kraj, którego liderzy tak się zachowują, to kraj połamany, zbyt słaby żeby przetrwać. Bo nie tylko o liderów tu chodzi. Patrząc na ich przykład także ten drugi demokratyczny suweren, lud, będzie się takiej mądrości od swoich przywódców uczył. Będzie się od nich uczył folgowania swoim traumom, goryczom, urażonej dumie, załatwiania swoich własnych interesów.

Jedyne, co mi w tej sytuacji przychodzi do głowy to wykorzystać potencjał, jaki nam daje biografia Lecha Wałęsy. Ustalmy, że do Ganleya pojechał "Bolek", człowiek chwilowo złamany, a Lech Wałęsa został w Gdańsku, żeby uświetniać rocznicowe obchody. I ten Wałęsa nadal powinien zasiąść w unijnej Radzie Mędrców.

Reklama

Tylko że "Bolek" był szantażowany, bezsilny, nie miał wielkiego nazwiska. Ani osłony, jakie by mu ono dawało, ani wynikających z niego obowiązków. "Bolek" łamany w Grudniu 1970 roku przez milicję i SB w piwnicach gdańskiej komendy był bohaterem - czego nie rozumieją lustrujący go dzisiaj durnie – a facet o wielkim nazwisku, noblista, zwycięzca nad komunizmem, były polski prezydent, który mówi otwarcie: od was, Polacy, dostaję tylko trzy tysiące złotych miesięcznie, więc wezmę kasę od Ganleya, bo on daje mi więcej - jest dla Polski katastrofą. Dzisiejszy Wałęsa jest wytworem trwającej od trzydziestu lat śmierci pierwszej "Solidarności". Śmierci powolnej, w męczarniach, w której wszyscy bierzemy udział, na którą wszyscy się zgodziliśmy - uczestnicząc w kolejnych wojnach na górze, zabierając babci dowód albo wyzywając wszystkich, z którymi się nie zgadzamy od ruskich czy niemieckich agentów. Po swojej śmierci pierwsza "Solidarność" jest już tylko kulą u nogi żyjących tu ludzi. Utrudnia powolne narodziny jakiejś nowej Polski, która będzie choćby odrobinę bardziej zdolna do życia.