W tym roku prawdopodobnie zostanie pobity rekord: zbliżają się wybory i do starć z planującymi je zerwać rebeliantami dochodzi niemal codziennie.

Reklama

Dane obrazujące skalę przemocy to zresztą tylko część problemu. Z sondaży przeprowadzonych przez UNHCR wśród lokalnej ludności wynika, że Ghazni jest na czwartym miejscu wśród prowincji najbardziej podatnych na talibską propagandę. Wyprzedzają je tylko absolutne bastiony rebelii - prowincje Kandahar, Helmand i Nurystan. Czy zatem Polacy dokonali dobrego wyboru, przenosząc oddziały z sąsiedniej Paktiki i Paktii właśnie do Ghazni?

Od wiosny tego roku w Ghazni niemal przez cały czas polskie oddziały prowadzą operacje, które mają udowodnić, że tak. Założenie polskiego dowództwa jest jasne: lokalna ludność musi uwierzyć, że to nie talibowie są panami sytuacji - nie należy więc opowiadać się po ich stronie, tylko po stronie legalnych władz.

>>>Ranni żołnierze mają pretensje do rządu

26 lipca zakończono operację "Clean Space" (Czysty Teren), która miała oczyścić położony na północny wschód od stolicy prowincji - miasta Ghazni - pasztuński dystrykt Raszidan. Wcześniej prowadzono antytalibską akcję "Eagle Feather" (Orle Pióro). W dystrykcie Adżristan wciąż trwa operacja "Over the Top" (Przez Szczyt). Właśnie podczas niej talibowie dokonali zasadzki na złożony z Polaków i Afgańczyków oddział, w którym zginął polski kapitan, a rannych zostało czterech innych polskich żołnierzy.

Wojsko zapewnia, że akcje takie jak "Over the Top" czy "Clean Space" przynoszą zakładane rezultaty. "W rejonach, gdzie do tej pory albo w ogóle nie było afgańskiej policji i wojska, albo te siły były rachityczne, powraca spokój, a rebelianci nie czują już się jak u siebie" - mówił nam jeden z oficerów polskiego Dowództwa Operacyjnego, które odpowiada za misję afgańską. Problem jednak w tym, że żadna z takich akcji wcale nie przetrzebia szeregów talibskich. Ofiar po stronie przeciwnika jest niewiele, bo ten za każdym razem woli wycofać się w góry i skutecznie atakować z ukrycia - dokładnie tak, jak było w poniedziałek.



Reklama

Bezpieczne nieba talibów w Ghazni

Część dystryktów w polskiej prowincji jest w całości w rękach talibów. Sztandarowym przykładem jest położona najbardziej na południe Nawa. Nie ma tu ani jednego posterunku afgańskiej policji, nie stacjonuje tu afgańskie wojsko, a polskie oddziały nie prowadzą żadnych działań. Wojsko tłumaczy, że Nawa w zasadzie nie ma znaczenia strategicznego: jest oddalona od przebiegającej przez Ghazni drogi Kabul - Kandahar, której bezpieczeństwo jest priorytetem Polaków. Jednak to właśnie ten dystrykt stał się niedawno dla Amerykanów problemem numer jeden w Afganistanie, gdy okazało się, że ich żołnierz - stacjonujący w Paktice Bowe R. Bergdahl - został porwany i najprawdopodobniej uwięziony w Nawie.

Okazało się, że nie ma żadnego rozpoznania terenu, brakuje informatorów, którzy mogliby być pomocni w odnalezieniu szeregowca, a dystrykt jest minipaństwem talibskim z własnymi sądami, systemem zbierania podatków i tzw. nocnymi listami (Szabnamah) przestrzegającymi lokalną ludność przed wchodzeniem w jakiekolwiek układy z okupantami. Przyzwolenie na utrzymanie takich - jak nazywają to Amerykanie - bezpiecznych nieb (safe havens) oznacza tylko jedno: o pełnej stabilizacji w Ghazni nie może być mowy.

Sangar znaczy barykada

Do niedawna podobnym do Nawy, bezpiecznym niebem talibów był Adżristan - dystrykt, w którym talibowie zorganizowali poniedziałkową zasadzkę na mieszany polsko-afgański patrol. Adżristan przez lata był zaliczany do grupy najtrudniejszych rejonów Ghazni. Dolinę górskiej rzeki Dżikhai zamieszkują Pasztuni z plemienia Mułła Chil, którzy stanowią 97 proc. ludności 60-tysięcznego dystryktu. Od czasu obalenia talibów w 2001 roku rząd w Kabulu miał problem z zainstalowaniem tu wiernych sobie władz lokalnych. Co najmniej dwa razy w ciągu ostatnich dwóch lat Adżristan wpadał w ręce rebeliantów, a stacjonujące w stolicy dystryktu Sangarze (co po persku znaczy "barykada") nieliczne oddziały wojska i policji musiały salwować się ucieczką.

Od momentu gdy zagraniczne oddziały stacjonują w Adżristanie, w dystrykcie jest spokojniej. Jednak kiedy tylko opuszczą dolinę i położoną na wysokości 2600 m n.p.m. stolicę, z gór wracają rebelianci. Jak pisze w swoim raporcie UNHCR, większość mieszkańców szczerze ich popiera. Szczególnym szacunkiem cieszą się skłócony z rządem w Kabulu "pan wojny" Gulbuddin Hekmatiar i jego fundamentalistyczne ugrupowanie Hezb-e-Islami.

>>>Więcej polskich żołnierzy w Afganistanie?



Największym problemem Ghazni jest wciąż udoskonalana taktyka rebeliantów. Jak powiedział nam jeden z oficerów, talibowie od pewnego czasu dysponują komputerami artyleryjskimi pozwalającymi precyzyjnie namierzać cele. Na tym jednak nie koniec: postęp dotyczy również łączności - rozmowy między oddziałami są kodowane, a polscy specjaliści od tzw. SIGINT - czyli nasłuchu elektronicznego - mają coraz większe problemy z rozszyfrowaniem planów przeciwnika.

Wojskowi nie pozostawiają złudzeń: niezależnie od tego, czy zaplanowane na 20 sierpnia afgańskie wybory prezydenckie i lokalne odbędą się, może się okazać że do opanowania Ghazni nie wystarczy liczący 2 tysiące osób polski kontyngent wsparty przez 1,6 żołnierzy afgańskich i dodatkowy tysiąc policjantów. Prowincja okazała się znacznie bardziej skomplikowana, niż zakładano przed przeprowadzką oddziałów z sąsiednich Paktiki i Paktii.