Tusk przyznał w Kontrapunkcie "Newsweeka" i RMF, że jego premierostwo jest prawdopodobne. Pod warunkiem, rzecz jasna, że PO wygra wybory.
Lider Platformy tłumaczył jednak, że tego typu deklaracje składa niechętnie. "Polacy nauczyli mnie - i to dość dotkliwie - że nie akceptują polityków, którzy rozdają posady, nominacje i stołki zanim dostali rzecz najważniejszą - czyli nominację od wyborców" - powiedział szef PO. Dlatego nie chciał zdradzić, kogo - w rządzie jego partii - widziałby na stanowisku szefa MSZ.
Tusk nie chciał też ujawnić, kogo PO udało się namówić do startu z jej list wyborczych. A mówi się o byłych premierach: Jerzym Buzku i Kazimierzu Marcinkiewiczu, a także byłym szefie MON Radosławie Sikorskim. "Dzisiaj mówię do wszystkich polityków, także do tych, którzy byli związani niedawno z PiS i powtórzę te słowa sprzed kilkunastu dni: każdy kto widzi, co w Polsce się dzieje i jest przyzwoity i odpowiedzialny za Polskę nie powinien współpracować z PiS" - wyjaśniał Tusk. I zaraz potem przyznał, że nazwiska, o których się mówi, to "potencjalni kandydaci Platformy".