"To jest paszkwil. Już na wstępie widać, że nie znaleziono na mnie żadnego mojego podpisu, żadnej zgody, żadnych pokwitowań. A cały wstęp spisany jest z kwestionariusza internowanego, który pisali esbecy" - tak komentuje Lech Wałęsa książkę historyków IPN na temat swojej rzekomej współpracy z SB.
Były prezydent uważa, że nigdzie w tej publikacji nie udowadnia się, że "Bolek" to on. "Takich dowodów nie ma. Myślę, że historycy ci, autorzy książki, liczą na naiwność czytelników" - mówi dziennikowi.pl.
Wałęsa powtarza, że agent "Bolek" to nie on. Doliczył się tym razem sześciu "Bolków", choć wcześniej mówił o kilkudziesięciu. "Bolkiem nazywano materiał z podsłuchów. Tak popisywali treść nagrań sami esbecy. Bolkiem nazywano też osoby podsłuchiwane. Bolkiem podpisywał swoje notatki oficer SB, który te wszystkie materiały wytwarzał. Wreszcie Bolkiem byli: agent z Nowego Portu i osoba z bliskiego otoczenia księdza Jankowskiego" - wylicza dziennikowi.pl Lech Wałęsa.
Zapowiada proces z historykami IPN. "Już szukam prawników, najlepiej emerytowanych, bo proces jest wygrany i chciałbym, żeby sobie zarobili pieniądze" - ujawnia Wałęsa.
Autorów książki nazywa osobami o małych móżdżkach, w których nie mieści się fakt, że w tamtych czasach odniósł on tak wielkie zwycięstwo.
"To tchórze, tchórze i jeszcze raz tchórze" - mówi Wałęsa i dodaje, że jest jedna dobra rzecz z tego wszystkiego - fakt, że książka ukazuje się za jego życia, bo inaczej nie miałby szans przedstawić swojej racji.