"We wtorek wszczęto śledztwo w sprawie ujawnienia informacji niejawnych wytworzonych przez ABW, na których podstawie powstały artykuły gazety" - powiedziała PAP rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Warszawie Monika Lewandowska. Dodała, że postępowanie jest niejawne.

Reklama

Kodeks karny stanowi, że kto ujawnia lub wbrew przepisom ustawy wykorzystuje informacje stanowiące tajemnicę państwową, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5. W 2009 r. Sąd Najwyższy uznał, że przestępstwo to mogą popełnić nie tylko urzędnicy zobowiązani do ochrony tajemnicy, ale także i dziennikarze, którzy ją publikują. Wcześniej w praktyce organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości dominował pogląd, że za takie przestępstwo odpowiadają tylko urzędnicy, którzy dokonują pierwotnego ujawnienia - bo to oni mają ustawowy obowiązek ochrony tajemnic. "Nie może być tak, że dziennikarze są karani za wykonywanie swojej pracy i przekazywanie informacji istotnych dla społeczeństwa" - podkreślała w 2009 r. Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Prokuratura nie przesądzała, jakie decyzje będzie podejmować w śledztwach o ujawnienie tajemnic w mediach.

W końcu września br. Święczkowski zawiadomił prokuratora generalnego o podejrzeniu "wykorzystywania służb specjalnych do dyskredytacji niektórych kandydatów w wyborach". Twierdził, że publikacje "GW" narażają go na poniżenie w opinii publicznej. Napisał w tej sprawie także do premiera.

Było to pokłosie opublikowanego 21 września br. w "GW" tekstu pt. "Jak PiS polował na Wałęsę", w którym ujawniono dokument ABW z informacjami o rzekomych powiązaniach Jarosława Wałęsy z trójmiejskim gangsterem "Zacharem". W "GW" zrelacjonowano też przebieg spotkania w kancelarii premiera za czasów rządów PiS, wiosną 2007 r. Szef ABW Bogdan Święczkowski miał wtedy przekazać ówczesnemu premierowi Jarosławowi Kaczyńskiemu informacje o rzekomych powiązaniach syna Lecha Wałęsy - Jarosława ze światem przestępczym; Kaczyński miał powiedzieć: "Przez młodego wyjdziemy na starego". Taki opis spotkania miał przedstawić Janusz Kaczmarek w zeznaniach złożonych podczas śledztwa w sprawie inwigilacji dziennikarzy w czasach rządów PiS.

Mówiąc o publikacji "GW" Lech Wałęsa oświadczył: "Ja nie mam najmniejszych wątpliwości, że tak było". "Dla mnie to nie jest żadna sensacja, tylko to są stwierdzone fakty. Na ile są dowody, to czas pokaże. Niemniej dziś jest kampania wyborcza, idźmy do przodu, a jutro niech się inni zastanowią, co z tym zrobić" - powiedział były prezydent. J. Kaczyński zaprzeczył, by miał tak powiedzieć.

Święczkowski mówił zaś, że z tekstu "GW" wynika, że ABW pod jego kierownictwem "z inspiracji partii politycznej PiS podejmowało niezgodne z prawem (...) działania operacyjne wobec Jarosława Wałęsy w celu +dojścia+ do Lecha Wałęsy". Podkreślał, że nikt z ABW, gdy był jej szefem, nie podejmował działań inwigilujących w sposób bezprawny jakichkolwiek obywateli, tym bardziej polityków. Dodawał, że "rewelacje te ukazały się w czasie kampanii wyborczej", w której kandydował z listy PiS. "Artykuł miał doprowadzić do próby dyskredytacji mojej osoby" - mówił.

Rzecznik PiS Adam Hofman ocenił, że to, iż "GW" "używa Jarosława Wałęsy, który jest w bardzo ciężkim stanie zdrowia, do tego, by prowadzić kampanię wyborczą przeciwko PiS - być może ze względu na rosnące sondaże - jest bardzo niegodne". Święczkowski dodał: "Artykuł ten potwierdza tezę o prowadzeniu przez niektóre środowiska +brudnej kampanii+ wyborczej".