Rafał Rogalski podkreślił w rozmowie z Konradem Piaseckim, że nie chce uchodzić za osobę, która epatuje ekshumacjami oraz sekcjami. Wyjaśniał jednak, że w jego ocenie pomyłek podobnych do tej, która dotyczy zwłok Anny Walentynowicz, mogło być więcej. Wyliczał, że pewność co do tego, kto znalazł się w trumnie, można mieć w tych przypadkach, w których doszło już do ekshumacji, gdzie jest bardzo bogata dokumentacja fotograficzna, w tym z chwili zamykania trumien. Spokojne powinny być również - jego zdaniem - te rodziny, gdzie ciała ich bliskich były w dobrym stanie. Tych przypadków jest jakieś 10-11. Jeżeli odejmiemy z 96, 10-11 przypadków, gdzie mamy pewność, to wszystkie pozostałe są niepewne - stwierdził Rogalski.

Reklama

Mecenas wyjaśniał również, że z punktu widzenia prawa nie ma mowy o otwierania trumien. Z punktu widzenia prawnego, w oparciu o ustawę z 1959 roku o cmentarzach i pochówku, jeżeli prokurator zdecydował o otworzeniu, jak najbardziej można było to zrobić. Oczywiście sama rodzina nie mogła tego zrobić. Natomiast, jeżeli byłoby polecenie prokuratora, to jak najbardziej - tłumaczył.

I zaraz dodał, że w tym wypadku wina leży po stronie prokuratury, która powinna była przeprowadzić oględziny zwłok oraz ich sekcje. Tym bardziej, że jak tłumaczył, trumny dotarły do Polski bez żadnej dokumentacji na temat sekcji zwłok. Dotarła ona do Polski dopiero po siedmiu miesiącach, w listopadzie 2010 roku. Oczywiście byliśmy zapewniani, i przez pana premiera, i przez panią Kopacz, i poddaliśmy się tej narracji, i można powiedzieć dyktatowi strony rosyjskiej. I to nie budzi najmniejszej wątpliwości - podsumował.

Przyznał, że on sam o zakazie otwierania trumien słyszał właśnie w listopadzie 2010 roku. Ja słyszałem na spotkaniu z panem premierem - bodajże nawet 10 listopada 2010 roku - że nie można było otwierać trumien, ponieważ zakazywały tego przepisy. Oczywiście było to kłamstwo - stwierdził i dodał, że potwierdzi to konsultacja z jakimkolwiek specjalistą z zakładu medycyny sądowej.