– Chodzi o prewencję, bo alkohol w organizmie może się utrzymywać jeszcze wiele godzin po zakończeniu picia. A komenda ma obowiązek uwzględnić taką prośbę jeżeli oczywiście funkcjonariusze nie są zajęci pilniejszymi sprawami – przyznaje Krzysztof Hajdas z biura prasowego komendy głównej policji. .
Tymczasem na jednej z komend tego rodzaju prośba - mimo że funkcjonariusze nie byli poważnie zajęci innymi sprawami, wprawiła ich w ewidentną złość.
Niech pani pojedzie na pobliską stację benzynową i tam kupi sobie tester na zawartość alkoholu w organizmie - proponował policjant. - Nie wiem, czy mogę prowadzić, dlatego przyjechałam do państwa - broniła się nasza czytelniczka, która opisała sprawę. - A wie pani przynajmniej, jak długo utrzymuje się alkohol we krwi? To chyba proste pytanie? A może pani nie zdawała egzaminu, tylko go kupiła - ironizował poirytowany funkcjonariusz.
Kiedy kolejna osoba, która stała następna w kolejce, młoda dziewczyna, zwróciła się z tak samą prośbą, doprowadziło to policjanta do furii. - Proszę na mnie nie krzyczeć. Przecież to jak jest trawiony alkohol zależy od budowy ciała - próbowała argumentować dziewczyna. Tu znowu padł zarzut o załatwieniu sobie dokumentów pokątną drogą.
Wiedza policjanta okazała się jednak wyjątkowo wątła. Chociażby na stronie mazowieckiej komendy policji znajduje się informacja, że zawartość promili dla poszczególnych osób może się różnić, ponieważ każda osoba ma indywidualną tolerancję na alkohol, a wynika to z metabolizmu.
Policjant próbował również przekonywać, że wyniki badania alkomatem nie będą miarodajne, bo inny wynik może być w krwi. - To nieprawda, ten wynik jest wiarygodny - przekonuje jeden z funkcjonariuszy z komendy głównej policji.
Czytelniczka została co prawda przebadana (wyszło jej 0 promila), ale jak pisze - miała wrażenie, że gdyby nie to, straciłaby prawo jazdy. A kiedy wychodząc usłyszała, jak wchodzi młody człowiek i prosi o... zbadanie stężenia alkoholu w organizmie, wolała już nie słuchać odpowiedzi.
Policjanci z komendy głównej, choć uważają, że warto się badać prewencyjnie, to przyznają, że ta możliwość bywa wykorzystywana w dziwaczny sposób. Były przypadki, kiedy na przykład w komendzie stawiała się grupa imprezowiczów z pobliskiego akademika, sprawdzając, kto się bardziej spił. Zdarzali się i tacy, którym rzeczywiście stracili w ten sposób prawo jazdy – przyjechali sprawdzić się własnym autem, a kiedy wyszło, że przekraczają dozwolone 0,2 promila, zostawiali nie tylko samochód i dokumenty, ale jeszcze płacili mandat.